Miś

poniedziałek, 14 września 2015

Praca wyróżniona przez redakcję czasopisma "za świetne charakteryzowanie postaci i bardzo przejmującą historię niekochanego dziecka".

- Daj mi wreszcie spokój, kobieto!
Brzęk tłuczonych talerzy, urywany krzyk i głośne uderzenie o podłogę. Chwila ciszy. Trzask zamykanych drzwi.
Ellie uniosła zaciśnięte powieki. Nic jej się nie stało, wciąż siedziała na drewnianych schodach, a w rękach ściskała jasnobrązowego, wytartego misia. Odetchnęła z ulgą. To tylko rodzice w pokoju obok. Ojciec wyszedł z domu, najpewniej się napić, inaczej już dawno byłby tutaj i na nią też krzyczał, może pobiłby jak matkę.
Słychać jakieś ciche dźwięki. Dziewczynka nadstawiła uszu, lecz po chwili przestała się interesować szmerem. To matka podniosła się z podłogi i zaczęła sprzątać odłamki szkła. Nieprędko tu przyjdzie.
Ellie rozejrzała się jeszcze dla pewności po tym małym, rzadko odwiedzanym pokoiku. Nie było w nim dużo rzeczy, jedynie te, które nie zmieściły się na strychu, do którego prowadziły znajdujące się tu schody. Kilka worków z ubraniami, z których wyrosła, postawiono tuż przy drzwiach – matka chciała je oddać sąsiadowi w zamian za drobną przysługę; na pustkowiu, gdzie mieszkali, nie było wielu ludzi, więc wszyscy musieli żyć razem w miarę dobrych stosunkach. Pęknięte w kilku miejscach lustro wisiało tuż przed dziewczynką, która spojrzała na swoje zniekształcone odbicie.
Zobaczyła smutne dziecko z brązowymi, falowanymi włosami i dużymi, niebieskimi oczyma na okrągłej buzi. Ubrane było w nieco przybrudzoną, białą sukienkę i trzymało misia w ściśniętych dłoniach. Kilka drobnych ozdób, takich jak dwie kolorowe bransoletki na ręce czy naszyte pod szyją czerwone kwiatki nie mogły ukryć prawdy. Dziecko było wyraźnie nieszczęśliwe i zmizerniałe.
Dziewczynka wzdrygnęła się, kiedy nagły hałas przerwał błogą ciszę.
- Jeszcze tu jesteś?! Won do kuchni, a nie się pałętasz!
- Puść mnie!
Nagły łomot wskazywał na to, że pijany ojciec rzucił matką o ścianę. Ellie skurczyła się w sobie, modląc się, aby nikt tu nie zajrzał. Stare siniaki, ukryte pod ubraniem, dostatecznie mocno bolały.
W końcu ucichło. Odliczyła w myślach do dziesięciu i otworzyła drzwi, kurczowo zaciskając dłoń na maskotce.
Obraz nędzy i rozpaczy, jaki jej się ukazał, mówił sam za siebie. Jedno krzesło, zupełnie strzaskane, leżało u jej stóp. Stół szczęśliwie się uchował, ale obrus został zerwany i odrzucony w kąt. Stojący nieopodal regał nie ucierpiał, poza nielicznymi książkami leżącymi na ziemi. Stary zegar z kukułką wisiał nietknięty na ścianie. Minutowa wskazówka zbliżała się do dwunastej.
Drzwi prowadzące na taras były uchylone.
Ellie przemogła swój strach, zmuszając się do ruchu. Przemknęła szybko do nich i wyjrzała przez szparę na zewnątrz. Nikogo nie zobaczyła. Ostrożnie rozszerzyła szparę, uważając, aby drzwi nie skrzypnęły. Zerkała przy tym lękliwie na boki, bojąc się, czy nikt jej nie zobaczy i nie skrzywdzi. Kiedy otwór był już wystarczająco duży, przecisnęła się na zewnątrz.
Na tarasie nikogo nie było. Dziewczynka rozejrzała się po podwórku i dostrzegła podniesioną do połowy bramę od garażu. Wszystko jasne. Ojciec wrócił pić do swojego ulubionego miejsca, gdzie było chłodno i pusto. Gdzie w takim razie podziewała się matka? Nie miało to większego znaczenia. Na pewno nie ma jej na dworze, nie po tym, jak ją pobito. Ellie przypuszczała, że jak zwykle zamknęła się w łazience.
Cichy głosik w jej głowie znowu się odezwał, po raz kolejny w ciągu kilku dni. Jego propozycja była kusząca. Wystarczyło bezszelestnie przekraść się do furtki, pchnąć ją, pobiec drogą, zanim rodzice się zorientują… A zorientują się za późno, jeśli tylko ruszy się z miejsca.
Dziewczynka sama nie wiedziała, kiedy nogi poniosły ją do furtki, a ręka ją pchnęła. Czuła jedynie miękkiego misia, ściskanego w dłoni, a w głowie szeptał jej cichy głosik. Jeszcze kilka kroków, jeszcze trochę… Z początku spokojnie i wolno, potem przyśpieszyła, aż w końcu zerwała się do biegu. Pantofle na jej stopach stukały o asfaltową drogę, kiedy mknęła przed siebie.
Nienawidziła tego miejsca, tego domu, tej rodziny. Nienawidziła ojca alkoholika i matki, która nie potrafiła obronić własnej córki. Nienawidziła pustkowia, na którym nikt nie słyszał płaczu dziecka w domku na uboczu.
Chciała, żeby to wszystko zniknęło z powierzchni ziemi. Pragnęła tego gorąco odkąd pamiętała. A to pragnienie wzmagało się w niej coraz bardziej, od dnia, kiedy na ósme urodziny dostała wytartą maskotkę.
Co tylko zechcesz, powiedział cichy głosik.
Ellie momentalnie zamarła, zatrzymując się w miejscu. Powoli obróciła się do tyłu, przyciskając do siebie misia. Jej oczom ukazał się widok, jakiego się nie spodziewała.
Ogromna trąba powietrzna pojawiła się jakby znikąd w miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą stał jej dom. Kłęby chmur zasłoniły niebo, sprawiając, że okolica pociemniała. Dziewczynka zacisnęła palce na maskotce, przyglądając się strasznemu widokowi. Wtem, jakby to wszystko było złudzeniem, ogromna trąba zniknęła, a niebo się rozpogodziło. Ellie nerwowo zamrugała, czując przechodzące po jej ciele dreszcze.
Asfaltowa droga ciągła się przez pustkowie aż po horyzont, lecz żadnego domu przy niej nie było…
Dziewczynka spojrzała w dół, na misia. Strach ścisnął jej gardło, nie potrafiła wykrztusić ani słowa. Nogi, jak gdyby stopione z podłożem, odmówiły jej posłuszeństwa. Czuła się, jakby nagle jej ciało przestało do niej należeć. Kolana same się ugięły, a szeroko rozwarte oczy wpatrywały się w nikły uśmieszek z nitki i dwa czarne, koralikowe oczka...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz