Stawić czoła

czwartek, 20 sierpnia 2015



Jeleń pochylił głowę i skubnął soczystą trawę. Strzała utkwiła między jego oczami.
Łuczniczka wyszła z zarośli i podeszła do martwego zwierza, nucąc pod nosem jakąś znaną jedynie sobie melodię. Wydobyła nóż z pochwy i przystąpiła do zdzierania skóry.
- Sor’thar nie zrobiłby tego lepiej – ocenił Khajiit o czarnym futrze, który chwilę temu niepostrzeżenie zeskoczył z drzewa.
- Nie darowałbyś sobie, gdybyś chociaż raz mnie nie zaskoczył, Kocie? – spytała z wyrzutem kobieta. – Przez ciebie skaleczyłam się w palec.
- On nie zrobił tego naumyślnie – bronił się Sor’thar. Położył uszy po sobie, chcąc okazać skruchę.
- Jeśli nasze obozowisko zostało ograbione, podczas gdy ty wolałeś mnie straszyć… - zawiesiła głos, pragnąc wywrzeć na rozmówcy większe wrażenie. – Wtedy to ja ci coś zrobię. Naumyślnie.
Rzuciła mu skórę jelenia, sama zaś zabrała jego mięso i, po chwili zastanowienia, poroże. Niedługo wybierali się do wioski, a dobrze byłoby zarobić nieco grosiwa sprzedając składniki alchemikom.
Droga powrotna minęła im na rozmowie i żartach. Szybko zapomnieli o czczych pogróżkach i skupili się na milszych im tematach.
Neafel, gdyż tak miała na imię łuczniczka, była młodą kobietą, dwudziestoletnią. Być może dla ludzi oznaczało to już poszukiwanie małżonka i ślub, ale ona była czystej krwi Leśną Elfką, więc naturalnie żyła dłużej jak każdy z jej pobratymców. Jej brązowe oczy błyszczały, kiedy słuchała opowieści kociego mężczyzny. Śmiejąc się odgarnęła długie, czarne włosy, a jej ręka natrafiła na pojedynczy warkocz. Mimowolnie ujęła go w dłoń.
- On tego nie rozumie. Rozpuszczone włosy do ramion, a tu nagle warkocz z boku – poskarżył się jej towarzysz.
Kobieta zaśmiała się, nim odpowiedziała:
- Bosmer, który zaplótł warkocz to ten, który dojrzał do trzymania łuku i zabił nim swoją pierwszą ofiarę. Każdy z nas wyruszał samotnie na jedną noc i skoro świt wracał ze zdobyczą na plecach… Albo okryty hańbą. Wiedz, że nie ma określonego dnia. Może wyruszyć siedmioletni chłopiec albo siedemdziesięcioletni mężczyzna, którego zaczyna łupać w kościach. Na każdego przychodzi czas.
- A malunki na twojej twarzy? To też jakiś rytuał? Sor’thar chce wiedzieć – rzekł, szczerząc się przy tym i pokazując światu białe kły.
- To? – spytała, dotykając policzka. Na lewej stronie twarzy miała trzy bordowe linie, jedną nad okiem i dwie pod. Szły z góry na dół, ale bardziej w kierunku ucha, na ukos. – Te malunki pokazują, kto jest z jakiej wioski. Gdybyś spotkał elfa o takim wzorze jak mój, lepiej go nie zabijaj, bo to pewnie któryś z moich znajomych. Co do barwy, każdy wybiera, jaka mu bardziej odpowiada. Niektórzy uważają, że rodziny powinny mieć taką samą, ale chyba każdy lubi być oryginalny. A twoje kolczyki? Oznaczają coś?
- Nie. Po prostu on lubi mieć przy sobie jakieś złoto – odpowiedział z rozbrajającym uśmiechem.
Warto wspomnieć, czym zajmował się Sor’thar zwany Sorem bądź po prostu Kotem. Bogowie dali mu czarne futerko oraz dar cichego stąpania, skakania z drzew czy nawet zabijania. To ostatnie lubił najmniej. Po co zabijać człowieka, skoro można ukraść cały jego dobytek, a następnie wrócić, gdy się na powrót wzbogaci? Złote oczy kota zarówno przyciągały uwagę, jak i wypatrywały lekkich, cennych rzeczy, które łatwo wynieść oraz spieniężyć. Potrafił prowadzić najserdeczniejszą rozmowę, podczas której doszczętnie okradał rozmówcę zwinnymi palcami. Jednak zaniechał tej praktyki już dawno temu. Obrobieni szybko łączyli ze sobą fakty, a Sort’tharowi nie uśmiechała się wizja więziennej celi. Wolał działać w nocy bądź za plecami ofiary.
- A oto i nasze obozowisko – rzekła Neafel. – Masz szczęście, Kocie. Najwyraźniej jesteś jedynym złodziejem w okolicy.

*

W obozie nie tracili zbyt wiele czasu na pakowanie. Plecaki czekały na nich nietknięte, zostawione tu, gdyż zawadzałyby na polowaniu. Ognisko już dawno zgasło. Skóry, na których spali, leżały na swoim miejscu. Neafel schowała je do plecaka Khajiita. Nie zapomniała dołożyć również dzisiejszej zdobyczy. Ledwie upchnęła poroże. Kiedy skończyła i tak wystawało.
Sor’thar pokręcił niezadowolony głową. Jemu jako mężczyźnie przypadało dźwiganie ciężarów, podczas gdy plecak elfki był wypełniony zaledwie do połowy mięsiwem, solą oraz innymi lekkimi, a przede wszystkim jadalnymi rzeczami, których z każdym dniem ubywało. Kiedy zwrócił jej na to uwagę, stwierdziła, że musi mieć miejsce na plecach dla łuku i kołczanu, a poza tym jest kobietą. Sor’thar postanowił nie sprzeczać się dalej. Gdyby to od niego zależało, nie trudziłby się handlem tylko okradł sprzedawców, ale łuczniczka była w tej sprawie nieugięta. Uważała, że jeśli nie ma takiej potrzeby, powinien zachować pozory uczciwości.
Myślami wrócił do dnia, w którym ich drogi się skrzyżowały. On uciekał z Cyrodiil, gdzie ścigali go już wszyscy – począwszy od straży, a skończywszy na Mrocznym Bractwie – ona zaś opuściła Puszczę Valen, swój dom i ojczyznę. Spotkali się w lesie i tak jakoś wyszło, że zaczęli rozmawiać, przyczyniła się do tego między innymi słabość Neafel do Khajiitów, lecz elfka nie potrafiła bliżej wyjaśnić tego zjawiska. Okazało się, że też jest poszukiwana, ale szczegółów nie poznał. Uznali, że bezpieczniej jest podróżować razem, tym bardziej, że cel ich wędrówki był ten sam. Skyrim.
Z dnia na dzień coraz bardziej się do siebie przekonywali. Odkrywali wspólne tematy do rozmów, aż między nimi pojawiło się uczucie, które można nazwać przyjaźnią.
- Co tam, Sor? – dźwięk jej głosu wyrwał go z zamyślenia. – Gotowy do drogi?
- Tak, Sor’thar nie może się doczekać dalszej wędrówki – odpowiedział i błysnął kiełkami.
- W takim razie nie zwlekajmy. Najbliższa wioska jest godzinę drogi stąd. A za tydzień przy sprzyjających warunkach… Znajdziemy się w granicach krainy Nordów.

*

- Cztery septimy za wilcze, siedem za niedźwiedzią, pięć za jelenią – rzekł kupiec i otarł wierzchem dłoni czoło. Tak dobrych skór nie oferował mu jeszcze żaden myśliwy. Ani jednej dziury po strzale… Mężczyzna przyjrzał się Bosmerce. Musiała albo za każdym razem trafiać w łeb, albo dusić zwierzęta gołymi rękami.
- To rozbój w biały dzień! – zawołała, ignorując Sor’thara myszkującego tuż za plecami sprzedawcy. – Osiem za wilcze, czternaście za niedźwiedzią, dziesięć za jelenią – rzekła, ale po chwili zmieniła zdanie: - Specjalnie dla ciebie, siedem za jelenią..
- Zgoda – sprzedawca sięgnął ręką po mieszek przy pasie, który Khajiit rozważnie zostawił. Odliczył odpowiednią sumę, położył monety na ladzie i pozbierał skóry. W tym czasie Sor’thar przemknął niezauważenie i schował się po drugiej stronie lady.
Neafel pozbierała pieniądze, pozwoliła, aby jej koci przyjaciel chwycił mieszek przy pasie kupca, po czym opuściła sklep, puszczając towarzysza przodem przy drzwiach.
- Nie poszło aż tak źle. Zarobiliśmy czterdzieści septimów na wszystkich skórach, pazurach oraz porożach z twojego plecaka. Plus to, co nakradłeś… - Łuczniczka zamyśliła się. – Myślę, że jeśli powstrzymasz swój złodziejski zapał, będziemy mogli wynająć pokój w gospodzie i spokojnie wypić po butelce miodu. Co ty na to?
- Sor’thar musi doskonalić swój talent, ale obiecuje, że nikt nie będzie go podejrzewał – powiedział Khajiit.
Dobrze wiedziała, że oznacza to okradanie śpiących, ale lepsze to niż nic. Skierowali się do oberży o dumnej nazwie „Zarżnięta Świnia”. 
Gdy weszli do środka, karczmarz głośno zachwalał sprzedawaną u niego wieprzowinę. Twierdził, że jest robiona zgodnie z sekretnym przepisem, przekazywanym z pokolenia na pokolenie. Nowi goście mieli jednak dość mięsa, więc zamówili dwie miski zupy warzywnej, po bochenku chleba i buteleczce miodu. Potem usiedli przy jednym z wolnych stołów i raczyli się posiłkiem.
Jakiś młody bard grał na flecie, a przed nim leżała czapka z kilkoma septimami. 
- Posiłek kosztował osiemnaście septimów – zaczęła elfka. – Za pokój zapłacimy dziesięć, a za strzały dla mnie pewnie kolejne dziesięć, ale to i tak za mało. Słabiutko. Ile masz? – zapytała bez ogródek.
- On jest w stanie dać ci sto septimów – odpowiedział, uśmiechając się szeroko. Miło było pomyśleć, że mimo wszystko to on był głównym źródłem dochodów. Ba, i zawsze zostawało coś na czarną godzinę…
- Świetnie. Kupimy z pięćdziesiąt strzał i nowe ubrania. Wszystko słabej jakości, ale nim dotrzemy do tej całej Pękniny musimy zadowolić się tym. – Dopiła resztę miodu, wstała od stołu i na odchodne rzuciła: - Skoro i tak idziesz na łowy, śpisz na podłodze.
Nie zamierzał się sprzeczać. Jakoś tak wyszło, że to ona zawsze o wszystkim decydowała, co nie oznaczało, że nie umiałby się jej postawić. Po prostu uważał, że nie ma co trwonić słów, kiedy wokół jest tyle błyskotek, a wszystkie na wyciągnięcie ręki.
Słońce wznosiło się wysoko na niebie, gdy stanęli w cieniu miejskich murów. Miasto złodziei. Raj dla krętaczy, oszustów, szubrawców i innych szumowin. Innymi słowy – Pęknina.
- Stać! Dziesięć septimów od osoby za wejście do miasta – zawołał strażnik stojący przy bramie.
- Od kiedy? Myślałam, że jarl chętnie wita strudzonych drogą podróżników – warknęła Neafel i napięła mięśnie. Nie mieli tyle pieniędzy, przynajmniej nie uczciwie zarobionych. A czekały ich jeszcze duże zakupy.
- Dobra, dobra, spokojnie – odparł strażnik i zaczął się wycofywać. – Człowiek nawet nie może sobie dorobić. Idźcie i niech was szlag trafi – dodał, otwierając bramę.
Kiedy znaleźli się po drugiej stronie, elfka zapytała:
- Ile już zgarnął?
- Sor’thar myśli, że około pięćdziesięciu septimów – odpowiedział z uśmiechem Khajiit i potrząsnął skradzionym mieszkiem. Uwielbiał muzykę brzęczących monet.
- Czyli oprócz nas jest tu minimum pięciu przejezdnych... Miej oczy szeroko otwarte. Nie wiadomo, kogo tu przywiało.
Nie musiała dwa razy tego samego powtarzać. Odkąd weszli do miasta, dostrzegł tysiące możliwości na wzbogacenie się. Szybko, tanio… i niebezpiecznie. Strażnicy dobrze zdawali sobie sprawę, że kręci się tu niejeden złodziejaszek. Co nie zmienia faktu, że niektórzy sami się do owych złodziejaszków zaliczali.
- Chcesz przeżyć? Po co ryzykować? Kup zbroję u Grelki! – reklamowała swój towar kobieta przy stoisku na rynku.
- Tak pięknej biżuterii nie widziałeś jeszcze nigdzie, łaziku – zagadał do Kota jakiś Argonianin.
- Sor’thar widział w swoim życiu dużo biżuterii – wyszczerzył się, jak to miał w zwyczaju. Bosmerka nie pozwoliła mu kontynuować rozmowy i pociągnęła go w stronę sklepu wielobranżowego „Lombard Krewetka”.
- W czym mogę służyć? – zapytał sprzedawca, kiedy drzwi zostały zamknięte.
- Najpierw chcemy sprzedać parę rzeczy – odpowiedziała Neafel i spojrzała znacząco na towarzysza.
Pod wpływem jej spojrzenia niechętnie zaczął wykładać na ladę pierścienie złote i srebrne, wysadzane cennymi kamieniami naszyjniki, zdobione kielichy, jedwabne chustki, a nawet w całości pozłacany posążek Dibelli. Chociaż cały towar wyglądał bardzo podejrzanie, kupiec nie skomentował go ani słowem. Widocznie takie sytuacje stały się dla niego chlebem powszednim. Bez słowa wyjął napchany mieszek i wręczył go elfce. Następnie jednym ruchem zgarnął wszystkie rzeczy i wrzucił do jakiegoś worka schowanego pod ladą.
- Coś jeszcze? – Sprawiał wrażenie, jakby chciał szybko się pozbyć klientów.
- Masz jakieś ubrania?
Handlarz kiwnął głową i zniknął na zapleczu. Powrócił niosąc kilka różnych kreacji. Neafel wybrała wygodne, beżowe spodnie, zieloną bluzę i brązową kamizelkę. Do tego czarny pas i skórzane buty. Sor’thar stwierdził, że nic z tego nie kupi.
- No, to jeszcze strzały, dwa porządne sztylety i jesteśmy gotowi do dalszej drogi – rzekła zadowolona, kiedy opuścili duszny sklep.
- Neafel. – Khajiit złapał ją za ramiona i popatrzył prosto w oczy. – Sor’thar zostaje. Nie idzie dalej.
- Jak to? – wyszeptała. Była przekonana, że się zgodzi, przecież tak się zaprzyjaźnili… Zdała sobie sprawę, że poznali się na drodze i nigdy nie zostało powiedziane, że po dotarciu do Skyrim zostaną razem.
- Posłuchaj. Tu jest Gildia Złodziei! – zawołał rozpromieniony. – Talent… talent Sor’thara… Może być rozwijany dalej! Będzie miał zapewniony dom, bezpieczeństwo i pieniądze! Czy ty rozumiesz to?
- Rozumiem – odpowiedziała ze łzami w oczach. – Zostaw mnie już samą. Skoro masz iść, to idź.
Kot nie ruszył się z miejsca.
- Weź to. To dar. Dar od Sor’thara – powiedział wciskając w jej dłonie mieszek. Potem zgrabnie wywinął się, zanim zdążyła cokolwiek uczynić, i zniknął w ciemnej alejce.
Neafel spojrzała na ciężką sakiewkę. Gdy do niej zajrzała, poraził ją blask złota.

*

W gospodzie „Pod Pszczelim Żądłem” udało jej się kupić prawdziwe krwawe wino Argonian. Usiadła przy zastawionym barze, sącząc powoli mocny trunek. Była zła na siebie, że tak uczuciowo zareagowała podczas rozstania z Sor’tharem. Z drugiej strony… Uważała go za przyjaciela, których tak bardzo jej w ostatnich czasach brakowało.
Barmanka, Argonianka, mimo skrzekliwego głosu uprzejmie pytała gości, czy życzą sobie czegoś jeszcze. Drugi Argonianin krążył między stolikami i zbierał zamówienia. Neafel nadstawiła ucho, chcąc usłyszeć rozmowy innych gości:
- To jest niedopuszczalne. Odkąd jest ta cała to... tolera… - mówiący się zaciął.
- Tolerancja – podpowiedział grzecznie rozmówca.
- Tak, tolerancja. Odkąd ją wprowadzili jest coraz gorzej. Nie dość, że elfy chodzą między nami jak swoi, to jeszcze mamy znosić Orki, Khajiity i co jeszcze! – Rozległ się dźwięk uderzenia w drewno i przewracanych kufli, widocznie walnął pięścią w stół. – Uwierzysz, że miód Czarnych Róż nie sprzedaje się już tak dobrze? Te całe ścierwo, które przybyło do miasta woli pić własny alkohol! Jakby taki Argonianin czy Khajiit umiał uwarzyć dobre piwo!
Elfka nie wytrzymała i odwróciła głowę. Krzyczący mężczyzna okazał się stereotypowym Nordem – jasna karnacja, blond włosy opadające na plecy i krótki zarost. Jego rozmówca był zupełnym przeciwieństwem: skromny Breton o równo przyciętych włosach i twarzy nieskalanej brodą czy wąsem.
- Spokojnie, Ivevarze. Zauważ, że znajdujemy się w argoniańskim lokalu – rzekł z uśmiechem Breton.
- I cóż z tego? Zabronią mi tu przychodzić? Wtedy pójdę do naszego kochanego jarla i zgłoszę dys… dyskre…
- Dyskryminację.
- Tak, dyskryminację Nordów! – zawołał i zaśmiał się głośno. – Ach… Od razu mi lepiej. Ej, ty, gadzie! Przynieś mi specjał Czarnych Róż.
- Oczywiście, łaskawy panie – Argonianin ukłonił się lekko i zszedł do piwniczki. Po chwili na stole przed Nordem pojawiły się trzy niebieskie butelki, tuż obok pięciu innych, pustych. Mężczyzna zerwał korek i wypił duszkiem połowę. Otarł usta od piany i chwycił kolejną. Po dłuższej chwili spytał Bretona:
- Widziss? Kilka ssłów prawdy i od rassu gady rosumieją, co się sswięci – beknął donośnie i niemrawo począł szukać butelki. Zakołysał się na krześle, lecz utrzymał równowagę. Pochwycił poszukiwaną zdobycz i wypił do dna.
- Rodericku… Jesstess dobrym pssyjacelem… Miło s twojej sstrony, se sstawiasss mi pisssieee… - Tym razem nie udało mu się utrzymać i runął na ziemię, przewracając swoim ciężarem stolik. Młot, który był o niego oparty, przewrócił się na pijanego właściciela.
- Niedługo przyjdą straże i zabiorą tego pijaka – zapewnił drugi mężczyzna, wstając od przewróconego stolika.
- Łaskawy panie, nie wiem, jak ci dziękować – rzekł Argonianin, który przyniósł butelki. – Ivevar Kamienny Młot od dawna nie dawał nam zaznać spokoju. Dzięki takim ludziom jak wy, panie, odnoszę wrażenie, że ten świat nie jest takim złym miejscem.
- Nie przesadzaj – odparł mężczyzna zwany Roderickiem. – To mój obowiązek jako człowieka jarla. I nie nazywaj mnie łaskawym panem, tylko mów mi po imieniu i dawaj od czasu do czasu zniżki na wasze wspaniałe wino. Nie wiem, co tam dodajecie, ale po jednym łyku rozgrzewa krew i zmusza do działania. Talen-Jei, Keeravo, niech interes kręci się dalej – pożegnał się Breton i po raz ostatni spojrzał z odrazą na Ivevara.
Neafel zaniemówiła. Od czasu wojny Cesarscy-Gromowładni minęło niemal pięć lat. Słyszała, że zaszły ogromne zmiany, ale żeby aż tak wielkie? Przypomniała sobie, że poza strażnikiem-naciągaczem nie miała żadnych kłopotów z wejściem razem z Sor’tharem do miasta, a przecież Khajiitów nigdy nie wpuszczano! To znaczy, pięć lat temu… Musiała się dowiedzieć, kto jest teraz jarlem Pękniny.

*

- Neafel z Puszczy Valen, Leśna Elfka! – zawołał herold przy drzwiach.
Niepewnie ruszyła naprzód. Tu było inaczej niż w lesie. Nigdy nie była w pałacu jarla. A teraz nie mogła nawet wyjąć łuku. Dotyk ukochanej broni z pewnością by ją uspokoił, ale również niechybnie pozbawił głowy. Chyba wczorajszy napitek był za mocny. Co jej na rozum padło, że zdecydowała się tu przyjść?
- Witaj, moja droga. Mam nadzieję, że podoba ci się pobyt w Pękninie – rzekł Argonianin siedzący na tronie.
Nie miał wytwornych szat, jego strój niewiele się różnił od tego, który przywdziała elfka. Jednak na głowie Jarla Pękniny połyskiwał zielenią szmaragdów diadem ze złota. Widząc go człowiek nie miał wątpliwości, z kim ma do czynienia.
- Nazywam się Głębokie Dno Jeziora, ale mieszkańcy mówią na mnie Di-Lej – ciągnął władca. – Co cię sprowadza przed moje skromne oblicze? Masz jakieś kłopoty?
- Nie, panie… - zaczęła cicho. Podczas przemowy Di-Leja zdążyła ominąć zastawiony stół i podejść na odległość kilku kroków od tronu.
- Nie, nie, nie. W żadnym razie „panie”. Mam na imię Di-Lej, pamiętasz? – pogroził jej palcem, ale było widać, że nie zrobiłby jej krzywdy.
- Przybyłam do Pękniny kilka dni temu – powiedziała śmielej Neafel. – Poza jednym naciągaczem przy bramie nie miałam żadnych kłopotów. Ciekawość mnie tu przywiodła, Di-Leju.
- Ach, ci strażnicy… Ale mówiłaś coś o ciekawości. Jak mogę ją zaspokoić? – zapytał z uśmiechem na pokrytej zielonymi łuskami twarzy. Gdy się przyjrzeć mu bliżej zauważało się, iż jego głowę porastało coś w rodzaju zielonych listków rośliny rosnącej na dnie jeziora. Oprócz tego wystawały z niej dwa malutkie rogi.
- Chciałam cię zobaczyć, Di-Leju. Poznać jarla, który otworzył bramę przed Khajiitami i ukrócił norskie zapędy. Chylę przed tobą czoło. – To mówiąc uklękła na jedno kolano i pochyliła głowę.
- Wstań, Neafel. Cóż, niewiele elfów podziękowało mi za dobro okazane Khajiitom. Prawdę mówiąc, jesteś pierwszym przejezdnym, który to zrobił. Takich ludzi, przepraszam najmocniej, miałem na myśli elfów, lubię. Czy zechciałabyś zjeść ze mną obiad? Po zapachu sądzę, że podano do stołu.
Głębokie Dno Jeziora zszedł z tronu, oddał diadem zarządcy i wskazał Bosmerce miejsce przy stole. Zaczęła się uczta. Nie byli sami. Łuczniczka zauważyła Bretona, którego widziała wczoraj w karczmie.
- Rodericku, jak tam u Keeravy? Widzę, że Talen-Jei dał nam jeden ze swoich znanych trunków – zagadał Argonanin, nalewając sobie ów trunek i nie szczędząc pieczonych ziemniaków.
- Ivevar Kamienny Młot nie będzie sprawiał więcej kłopotów – odpowiedział mężczyzna. – Krótka odsiadka w więzieniu pozwoli mu przemyśleć to i owo, ach, byłbym zapomniał, oraz wytrzeźwieć.
Jarl zaśmiał się głośno. Miał miły w brzmieniu śmiech.
- Ty to lubisz oryginalnie rozwiązać sprawę, czyż nie? Sposób nie głupi, na trzeźwo z pewnością poraniłby niejednego strażnika. Kamienne Młoty nie bez powodu zasłużyły na swój przydomek. Nie znam człowieka, który częściej od niego chwytałby za broń!

*

- Widzę, że znasz się na rzeczy – rzekł kowal Pękniny. – Dla klientów takich jak ty mam specjalny sprzęt. Wiesz, lepiej nie wystawiać go na widok przy tylu złodziejach. A gdyby go nawet nie ukradziono, to i tak pewnie jakiś laik kupiłby tylko ze względu na wygląd, a ja lubię mieć świadomość, że moja broń jest w dobrych rękach.
Elfka podążyła za mężczyzną. Gdy wcześniej zobaczyła, jakie łuki ma w ofercie, po prostu go wyśmiała. Miała dość tandetnej broni. Pragnęła czegoś więcej.
- Oto i on. Mój skarb. Gdyby nie to, że nie param się łucznictwem, za nic bym go nie sprzedał – powiedział kowal.
Neafel rozejrzała się wokół. Zaprowadził ją do swojego domu. Nie tracąc więcej czasu, zajrzała do kufra, w którym miał być rzekomy skarb i zaniemówiła.
Jej oczom ukazała się najpiękniejsze broń, jaką w życiu widziała. Chwyciła ją do ręki i na próbę napięła. Zadziwiająco lekka, pomyślała. Wytrzymała cięciwa, nie wyglądała na zwyczajne, końskie włosie.
- Z czego jest? – rzuciła, przypatrując się zdobieniom.
- Cóż, jako że jest cały czarny, zakładam, że z ebonu. Jednak nie jest ciężki, prawda? Myślę, że to robota zaklinacza. Poza tym, widzisz tę jasnoniebieską poświatę wokół łuku? Wygląda jak oddech na szczycie Gardła Światła. Bez wątpienia strzała po wystrzeleniu zamraża ofiarę, a przynajmniej mocno chłodzi – stwierdził mężczyzna.
- Taki piękny, zaklęty łuk musi być wart fortunę – uznała. Odkąd go dotknęła, gorąco zapragnęła wejść w jego posiadanie. Była gotowa zrobić wszystko, aby go mieć. Te zdobienia, ta czerń i ta poświata… To wszystko ją przyciągało.
- Nie inaczej. Tysiąc pięćset septimów. Jako że to dla damy, dorzucę za darmo kołczan ebonowych strzał. Równiutko setkę.

*

Zawiesiła łuk na plecach i dotknęła pochwy nowego sztyletu. Cała sakiewka Sor’thara poszła na te zakupy, ale wiedziała, że warto. Była teraz właścicielką cudownego łuku i sztyletu elfickiej roboty. Do tego uzupełniła zapasy o solone mięso i bukłaki z wodą. Mogła iść dalej.
Tylko gdzie? Wiedziała, że nie może zostać w Pękninie, ale nie wiedziała, w którą stronę ruszyć. Postanowiła pójść do „Pszczelego Żądła” i tam się zastanowić.
Weszła akurat na czas. Roderick stał na środku karczmy i mówił:
- Szukam kilku najemników, którzy pojadą ze mną do Białej Grani. Oferuję uczciwą stawkę. Znacie mnie, więc wiecie, że można liczyć na premię.
Otoczyło go już kilka osób. Widząc swoją szansę, Neafel przepchnęła się między nimi i zgłosiła chęć zostania najemniczką.


Podróżowali w kierunku Białej Grani już wiele dni – ona, Roderick i reszta najemników. Za nimi zaś podążał deszcz, bezustannie padając dzień po dniu. Zdążyli zapomnieć, co to znaczy być suchym.
Neafel rozejrzała się znudzona. Myślała, że wyprawa będzie bardziej… emocjonująca. A wyglądało to zupełnie inaczej, niż sobie wyobrażała.
Najważniejszy był wóz. Siedział na nim Roderick i kichał od czasu do czasu. Poza tym znajdowały się tu wszystkie tobołki z żywością oraz rzeczami Bretona. Powoził młodzieniec, Nord, na którego wszyscy mówili Sowa. Podobno wzięło się to od tego, że zawsze kładł się ostatni spać i miał duże, niebieskie oczy. On sam nigdy tego nie skomentował – był niemową.
Przed wozem szły dwa rosłe Orki – Gashklak i Nashklak - uzbrojone po zęby. W zbrojach wykutych przez swoją rasę i z dwuręcznymi toporami prezentowały się dość przerażająco. Być może to dlatego nie stali się jeszcze ofiarą napadu. Nefael nie raz zastanawiała się, jakim cudem udaje im się utrzymać na tyle szybkie tempo, aby nie spowalniać wozu. Nigdy jednak o to nie zapytała, bo wiedziała, że i tak jej nie odpowiedzą. Nie byli niemowami jak Sowa, ale nie lubili rozmawiać z resztą „kompanii”. Woleli swoje własne towarzystwo. Przyciszonym głosem wymieniali między sobą opinie, bacząc, by wóz nie podjechał za blisko i siedzące na nim osoby nie usłyszały rozmowy.
Za wozem jechała na własnych koniach kolejna dwójka najemników. Jeden z nich był Redgardem o imieniu Dhuzke. Walczył w łuskowej zbroi bardzo dziwnym toporkiem. On sam twierdził, że to pamiątka po samotnym rozgromieniu Renegatów gnieżdżących się w opuszczonej twierdzy. Nawet jeśli rzeczywiście była to renegacka broń, nikt nie wierzył w prawdziwość jego słów. Mimo wszystko nie przeszkadzało mu to. Uwielbiał mówić i mówić, a to, że nikt go nie słuchał, nie było najmniejszą przeszkodą.
Drugi najemnik na koniu ukrywał twarz pod krasnoludzkim hełmem, tak więc Neafel nie odkryła jego tożsamości. Wszystkie jego rzeczy były krasnoludzkiej roboty – od broni i zbroi do kubków i talerzy, z których jadł i pił. Twierdził, że jest ostatnim z żyjących Dwemerów. Nie licząc lekkiego obłąkania dobrze walczył, więc Roderick go wziął. Nazywali go Yrlorem bądź po prostu Dwemerem.
Ostatnim z najemników był Fotys Girero, Dunmer-mag o oszpeconej twarzy, ale nie chował jej pod kapturem. Wręcz przeciwnie, patrzenie na zdegustowanych ludzi sprawiało mu swego rodzaju przyjemność. Bosmerka nie chciała mu jej dać i w miarę możliwości próbowała go unikać, co niestety nie zawsze było możliwe. A teraz siedzieli na jednym wozie.
- Czemu unikasz mojego wzroku? Czyżbyś się mnie bała? – zapytał ów mag i zarechotał. Miał nieprzyjemny głos.
Neafel zaczęła się głowić, dlaczego Roderick wziął go i całą resztę.
- Nie boję się magów – prychnęła w odpowiedzi i odwróciła głowę. Jej spojrzenie padło na Bretona. Siedział koło Sowy i patrzył w dal, na trakt.
- To lepiej, abyś zaczęła. – Dummer nie dawał jej spokoju. – Wiesz, my, magowie, mamy różne sposoby do radzenia sobie z tymi, którzy nam podpadną.
Bosmerka nie odpowiedziała. Zorientowała się, że ją prowokuje. To jakiś dziwak, pomyślała.
- Rozbijamy obóz – zarządził Breton, kichając i wskazując na słońce znikające za horyzontem.
Ku uldze Leśnej Elfki, mogła zeskoczyć wreszcie z wozu i zająć się swoimi sprawami, ignorując przy tym Fotysa.

*

Neafel wróciła z polowania, niosąc dwa zabite zające. Stanęła przed Sową – oprócz powożenia zajmował się również gotowaniem – i bez słowa wręczyła mu zdobycz.
Odczekała chwilę, aby niemowa mógł zasygnalizować czy czegoś jeszcze potrzebuje. Nie myliła się. Wskazał na nóż i uniósł brwi. Natychmiast zrozumiała przekaz i zabrała się do wypatroszenia uszatych.
Usiadła przy ognisku, zdzierając skórę z roślinożerców i słuchając jednym uchem najemników.
- To było 202 roku w Ostatnim Siewie – zaczął Dhuzke. - Renegaci się rozzuchwalili i napadli na wioskę, w której akurat przebywałem. Uznałem, że tak nie może zostać i zebrałem kilku silnych chłopów, coby się raz na zawsze z zarazą rozprawić.
- A potem obudziłeś się w karczmie, a kac nie dawał ci spokoju – zakpił Fotys i pociągnął łyk miodu.
- Zakradliśmy się do ich twierdzy w nocy – ciągnął niezrażony Redgard. - Zadomowili się w jakiś ruinach, więc z wejściem nie było problemu. Aż tu nagle jakby jeden z chłopów nie pobiegł do nich z krzykiem! Nie mieliśmy wyboru... Pobiegliśmy za nim, ale nie zdążyliśmy nawet palcem kiwnąć, a gryzł glebę. Jaka wtedy się rozpętała jatka! Nie widzieliście takiej nawet w snach! Ledwie z życiem uszedłem! Wszyscy leżą martwi, a ja czołgam się nagle i coś mi nie idzie. Patrzę, a w bark wbity ten właśnie topór! Nie inaczej, na pożegnanie prezent mi dali. Parę dni gorączka mnie trapiła, ale jak oprzytomniałem, topór chwyciłem i biegiem do nich! Na mój widok tak uciekali, jakby trupa zobaczyli! Pewnie dlatego, że za trupa mnie uważali.
- Dość tych przechwałek, bajki opowiadać możesz dzieciom, nie nam, mężczyznom! - zawołał Yrlor.
- Właśnie, dobrze gada! - poparł go Dummer i pociągnął kolejny łyk.

*

Na pierwszej warcie miała stanąć Bosmerka i Dwemer. Przynajmniej nie ten dziwak Fotys, pocieszyła się w myślach, ale nie była pewna, co ma myśleć o Yrloru.
Mężczyzna nie zdejmował krasnoludzkiej zbroi odkąd go zobaczyła, czyli od momentu wejścia do karczmy w Pękninie, gdzie Roderick szukał najemników. Nie wiedziała jak on je czy pije i nie była pewna, czy chce wiedzieć. Usiadła na ściętym pniaku, patrząc w mrok.
Minęła pierwsza godzina. Nie odezwali się do siebie ani słowem. Zerknęła na niego ukradkiem, ciekawa czy śpi. Nie spał, przynajmniej takie miała wrażenie.
Po kolejnych godzinach milczenia, kiedy ognisko zaczęło dogasać, nie wytrzymała.
- Ja mam pójść po chrust czy ty pójdziesz? - zapytała.
Zero reakcji.
Z westchnieniem dźwignęła się na nogi i podreptała w kierunku przygotowanej sterty patyków. Schyliła się, gdy nagle ktoś ją złapał w pół i pociągnął w krzaki.
- Widzisz, maleńka? Mag potrafi rzucić odpowiedni czar, oj potrafi – szeptał nie kto inny, a Fotys Girero. Cuchnęło mu z ust alkoholem. - Dawno nie byłem sam na sam z kobietą... Lubię takie niedostępne. Zabawimy się?
- Jako że jesteś pod wpływem, wybaczę ci, jeśli natychmiast mnie puścisz – wycedziła.
- O nie nie nie, nie ma tak łatwo. Wpierw mnie zadowolisz – wyszeptał jej do ucha i pociągnął bliżej.
Nie zwlekała dłużej. Napięła mięśnie i wierzgnęła nogami. Cel został osiągnięty, bo niewidzialny Dummer jęknął z bólu. Zerwała się z ziemi, kopnęła na oślep i pobiegła do ogniska, nie rozstając się przez resztę nocy z bronią.

*

Następnego dnia unikali się nawzajem – ona i Girero. On siedział w najdalszym kącie wozu, ona usiadła obok Sowy. Roderick postanowił się zdrzemnąć.
Pogrążyła się w myślach. Który dziś właściwie był? Wiedziała, że 4E 206 rok, ale który miesiąc? Albo dzień tygodnia? Breton spał, więc on raczej jej nie powie. Pozostali najemnicy pewnie ją wyśmieją.
Gashklak i Nashklak przyśpieszyli tempa, gdyż podjechali za blisko. Bosmerka usłyszała tylko:
- Jak dotrzemy do Helgen...
Helgen? Czy dobrze usłyszała? Nie mogła się dopytać, bo to by jedynie rozwścieczyło Orki. Helgen... Miasteczko znane przez każdego, kto słuchał pieśni. Pierwsze miejsce ataku przez smoki oraz ucieczki Dovakiina z niewoli. Słyszała przeróżne historie o tym. Jedne głosiły, że w lochach pokonał gołymi rękami trzy trolle, inne – trzydzieści pająków. Była też taka pieśń, w której uciekał razem z jakimś żołnierzem, ale nikt w nią nie wierzył i śpiewający ją bard nie wzbogacił się na niej. Neafel sama nie była pewna, której wersji wierzyć.
Wtem wóz podskoczył, zakręcił i uderzył w drzewo.
- Co się dzieje? – zawołał Roderick, który się obudził.
Sowa wskazał ręką na koło.
Bosmerka zaskoczyła z kozła i pochyliła się. Rzeczywiście, musieli wjechać na jakiś kamień i oś pękła.
- Co robimy? – zapytała.
- Coś się wymyśli – odpowiedział Dhuzke i poklepał ją po ramieniu.
- Nie mamy dużo czasu, lepiej już zacznij – stwierdził Dwemer.
- Może objuczymy konie? Założę się, że wszystkie te graty i tak są od ciebie lżejsze – rzekł do Yrlora Fotys i zarechotał.
- Ktoś umie to naprawić? Gdzie my właściwie jesteśmy? Może w okolicy jest jakaś wioska? – spytała Leśna Elfka. Wszyscy poza Redgardem ją zignorowali, on sam zaś pokręcił przecząco głową.
- Macie to naprawić przed zapadnięciem zmroku – zarządził Breton. – Nie zamierzam tu zostawać z tak błahego powodu.
Kręcili się wokół wszyscy najemnicy wozu, a kiedy Sowa chciał podejść do koła, Dummer odepchnął go ze słowami, że niemowy i tak sobie nie poradzą.
Chłopak nie był w wojowniczym nastroju i odpuścił.
W końcu Fotys dał spokój i poszedł się upić. Yrlor stanowczo odmawiał objuczenia swojego konia, a właściwie kuca, tobołkami. Po pewnym czasie zrezygnował nawet Dhuzke i udał zabawić którąś ze swoich licznych historii Orki, które nawet na niego nie spojrzały.
Nord, widząc swoją szansę, podszedł do wozu, pogrzebał w rzeczach i wyjął z nich… Zapasowe koło.
- Było tak mówić od razu! – warknął na ten widok elf. Chwiał się na nogach. – Przez ciebie zmarnowaliśmy tyle czasu!
Zatoczył się w jego stroną, chcąc go uderzyć. Neafef odepchnęła go i pomogła zamontować Sowie koło. Kiedy skończyła, dostrzegła w oczach maga nienawiść. Pozostali patrzyli z niedowierzaniem. Zapasowe koło!

*

- Ktoś idzie w naszą stronę! – zawołał Dhuzke i zawrócił konia.
Neafel przymrużyła oczy. Traktem podążał Khajiit w szatach mnicha. – Toż to ten sławny kot, co po drogach chodzi – mruknął cicho Yrlor.
- Co to znaczy łączyć magię? Magia plus magia to nadal magia – rzekł podróżnik na widok Fotysa na wozie.
- Co? Co ty bredzisz? – odparł mag.
- Nordowie są zbyt poważni na punkcie bród. – Tym razem mówił do Sowy. – Mai’q uważa, że powinni chcieć mieć tak wspaniałe grzywy jak Khajiity.
Chłopak zmierzył go wzrokiem, ale wędrowiec zwrócił się do Neafel:
- Kiedyś w Skyrim było tak wiele motyli. Teraz już nie ma ich tak dużo.
- Co masz na myśli? – zapytała go, ale wyminął już ich wóz.
Do końca dnia nie mogła pojąć, co znaczą jego słowa.

*

- Zbliża się burza – zawyrokował Yrlor. – Musimy się gdzieś schować.
- Jedziemy dalej – odparł z uporem Roderick. – Nie możemy się zatrzymywać. Naprzód.
Klepnął Sowę w plecy, a on smagnął lejcami kobyłę ciągnącą wóz i nieco przyśpieszyli.
Neafel pociągnęła nosem. Dwemer miał rację. W powietrzu czuć było deszcz. Najdalej za pół godziny rozpęta się piekło. Nałożyła na siebie płaszcz z kapturem. Lepiej zawczasu się przygotować.
- Te chmury mnie przerażają – odezwał się Dhuzke. – Są takie… Monstrualne. I ciemne. Nie lubię ciemności. Opowiadałem wam, jak pewnego razu musiałem stoczyć walkę sam na sam z niedźwie…
- Zamknij gębę z łaski swej – mruknął Fotys i sięgnął po miód. Często się upijał i mało pomagał. Bosmerka zastanawiała się, kiedy na poważnie zaprezentuje swoje magiczne moce.
- Tam jest jakaś jaskinia. Wejście jest na tyle szerokie, że spokojnie wjedziemy do niej wozem. Nie widzę powodu, dlaczego by nie przeczekać tam burzy – rzekł Yrlor i pocwałował w jej kierunku na swoim kucu. Przyłączył się do niego Redgard, a Orki nie zastanawiając się wiele ruszyły w ich ślady. Breton westchnął i kazał Sowie pojechać do jaskini.
Dhuzke nie polubi tego miejsca, pomyślała elfka. Jest tu ciemno, bardzo ciemno.
Pierwsze krople deszczu zaczęły spadać na ziemię, z każdą chwilą coraz więcej i więcej. Rozpadało się na dobre. Fotys pstryknął palcami i mech na ścianie zapłonął. Gashklak zapalił od niego jakąś gałąź, a Nashklak zerwał i przydusił do ziemi, aby ogień się nie rozprzestrzenił.
I tak siedzieli wszyscy przy ognisku, w grocie, a na zewnątrz szalały żywioły. Wóz mieli na oku, upiekli ciepłą strawę, wypili po butelce mocnego trunku. Byli szczęśliwi, przynajmniej w jakimś stopniu.
Dunmer zasnął pierwszy, nie zainteresowawszy się nawet kolejnością wart. Chwilę później Sowa kołysał się niebezpiecznie i jego również zmorzył sen. W ich ślady podążyli kolejni najemnicy. Neafel została chyba jedyną przytomną osobą, gdyż nie była pewna, czy może zaliczać do nich Dwemera.
Zapatrzona w ogień, poczuła nagłą chęć rozprostowania kości. Zerwała się z ziemi i ruszyła w głąb pieczary.
Kiedy jej oczy przyzwyczaiły się do mroku, dostrzegła zarysy wielkiego zwierza. Niedźwiedź? – pomyślała i bez wahania ruszyła dalej.
Bestia uniosła łeb i ryknęła.
- Spokojnie, nie zrobię ci krzywdy – przemówiła doń. – Vea’leth emythrill – wyszeptała, podchodząc bliżej.
Tych słów nauczył ją szaman w wiosce, w której się urodziła. Nie wiedziała dokładniej, co znaczą oraz w jakim to języku, ale zapewniał ją, że uspokoją najwścieklejszego drapieżnika. Nie miała okazji ich wypróbować, ale dzisiaj poczuła, że pora to zrobić.
Niedźwiedź usiadł i dał się dotknąć. Neafel zerknęła za niego. Ma młode, przemknęło jej przez głowę. Musimy zostawić je w spokoju. Trzeba opuścić to miejsce.
Nie tracąc więcej czasu pobiegła w stronę ogniska.
- Wstawajcie! Wstawajcie! – To mówiąc potrząsnęła po kolei każdym ze śpiących.
- O sso chossi? – spytał sennie Fotys.
- W jaskini… Nie możemy tu zostać – odpowiedziała i zaczęła pakować bagaże na wóz.
Nie była pewna, jak zareagują na wieść o niedźwiedziu, a nie chciała, aby zginął. Miał w końcu swoje młode.
- Sowa, wyprowadź wóz. Chyba przestało już padać.
Orki już się pozbierały i wymaszerowały z groty. Yrlor i Dhuzke skoczyli na konie i podążyli za nimi. Roderick mruknął coś niezrozumiale pod nosem i wdrapał się na wóz.
Problem jak zwykle był z Dunmerem.
Nie miała czasu na słowne przepychanki. Niewiele myśląc chwyciła go w pół i z trudem, stękając od czasu do czasu, rzuciła tuż obok Bretona. Gdy wskakiwała na kozioł rozległy się mamrotane przekleństwa. Westchnęła z ulgą. Młode były bezpieczne.


Następnego dnia najemnicy, którzy nieco oprzytomnieli i zaczęli kojarzyć fakty, mieli jej za złe, że tak szybko opuścili jaskinię. Najdłużej marudził Fotys. Siedział na wozie i złorzeczył, przeklinając raz po raz kobiety. Pozostali zorientowali się, że nic nie wyciągnął z Bosmerki, która ani słowem nie wyjaśniła powodu nagłego wyjechania z groty. Roderick, zapytany co sądzi o zaistniałej sytuacji, odparł jedynie, że im szybciej dojadą do Białej Grani, tym lepiej.
Neafel siedziała wciśnięta między dwoma workami z żywnością, rozmyślając nad swoim chaotycznym życiem, pełnym impulsywnych, nieprzemyślanych decyzji, ale mimo wszystko swego rodzaju dobrych.
- Ktoś jest na drodze – zawołał Dhuzke.
Leśna Elfka zamrugała oczami, wracając do rzeczywistości. Zerknęła na trakt. Poboczem szedł Khajiit w obdartym, brudnym płóciennym ubraniu, takim, jakie noszą żebracy albo więźniowie. Usłyszawszy krzyk Redgarda, zatrzymał się, obserwując wóz rozbieganymi ślepiami.
- Nie zrobimy ci krzywdy – zapewnił Redgard przyjaźnie.
- Właśnie. Wieczór nadchodzi, a niebezpiecznie jest podróżować samemu. Wędrowcy powinni obozować razem. Zechcesz spędzić z nami noc? – zaproponował prędko Yrlor.
Breton spojrzał na niego podejrzliwie.
- Jeśli nadąży, może z nami iść. Do zachodu jeszcze parę godzin – rzekł, patrząc niechętnie na obdartusa.
Khajiit kiwnął ostrożnie głową i poczekał, aż zostanie wyminięty przez wóz. Kiedy dystans zwiększył się o parę metrów, ruszył za kompanią, rozglądając się przy tym na wszystkie strony.
Neafel spojrzała na niego pełna wątpliwości. Czy jest poszukiwany? Uciekł z więzienia? Wyglądał odpychająco, toteż nie potrafiła zrozumieć nagłego przypływu życzliwości Dwemera. Czyżby jakiś jego stary znajomy? W końcu nigdy nie widziała Yrlora bez zbroi. Kto wie, kim był i z kim się zadawał przed dołączeniem do najemników Bretona.

*
Te kilka godzin do nocy przebiegło nadzwyczaj spokojnie. Bez żadnych przeszkód rozbili obóz, rozpalili ognisko, zjedli kolację i w przypadku niektórych – uraczyli mocnym trunkiem.
Pierwszą wartę wziął pijany Fotys. Usiadł na ziemi z butelką w ręku i pił, od czasu do czasu przeklinając wszystkie Leśne Elki świata. Druga warta miała przypaść Dwemerowi, który upewnił się, że brudny Khajiit jest niedaleko obozowiska, sprawdził, czy jego sakiewka wciąż wisi przy pasie, po czym usiadł i próbował rozmawiać z Dunmerem, co skończyło się wiązanką obraźliwych słów kierowanych w stronę wszelkich osób chodzących w krasnoludzkich zbrojach.
Neafel ułożyła się na posłaniu, rozmyślając nad dziwnym zachowaniem Yrlora.
Jednak kiedy rano się obudziła, nie zobaczyła ani Khajiita, ani sakiewki Dwemera.

*

Dni mijały niezauważalnie jak liście spadające z drzew. Zbliżali się do granicy Rift, a wraz z nimi szła jesień. Breton zarządził postój.
Neafel zeskoczyła z wozu i pomogła Dhuzke rozłożyć namiot Rodericka. Yrlor spętał konie i drżącymi rękami spróbował rozpalić ognisko. Bosmerka zastanawiała się, czy jest chory. Od czasu spotkania Khajiita chodził podniecony, nie mogąc usiedzieć w miejscu. Elfka uznała, że pewnie zaraził się czymś od obdartusa, ale wstydzi się do tego przyznać.
Liście, które jeszcze trzymały się na gałęziach, zaszumiały niepokojąco. Wiatr wzmagał się z każdą godziną. Niestety w pobliżu nie było żadnego schronienia, gdyby nagle rozpętała się burza.
Sowa ściągnął wielki worek z wozu, który był tak duży, że chłopak mógłby się w nim z łatwością schować. Wysypał znajdujące się w nim jabłka i przetarł jedno koszulą, zanim ugryzł. I tak była brudna, więc wiele to nie pomogło.
Fotys odszedł na stronę, chcąc ulżyć pęcherzowi. Gdy szedł, ściółka trzeszczała przy każdym jego kroku. Zatrzymał się za drzewem i zaczął rozsznurowywać spodnie.
Neafel chwyciła jabłko, które nie było aż tak potłuczone jak pozostałe. Nagle usłyszeli krzyki bojowe Orków. Rzuciła nadgryziony owoc, wyciągnęła łuk i napięła, szukając wzrokiem potencjalnych wrogów.
Wtedy ją dostrzegła. Wysoka postać w obcisłym czarnym stroju stała między drzewami. Jej twarz skrywał kaptur. Nagle dłonią obleczoną w czarną rękawiczkę ujęła nóż.
Neafel miała wrażenie, że się uśmiechnęła.
Biegnący w jej stronę Nashklak upadł, wyjąc z bólu. Z czoła sterczało mu ostrze, a krew zalewała wykrzywione oblicze. Gashklak ryknął i zamachnął toporem, jednak przeciwnik był za daleko. Próbując utrzymać równowagę nie zauważył lecącego zagrożenia i legł koło przyjaciela, konając.
Postać wyszarpnęła sztylety z konających Orków i tanecznym krokiem uniknęła ciosu Dwemera. Odskoczyła do tyłu przed renegackim toporem i zaatakowała Redgarda, chcąc przebić jego zbroję. Wtem dostrzegła uciekającego Rodericka. Wyminęła najemników i rzuciła bronią, celując w Bretona.
Padł jak długi, charcząc i plując krwią. Przebito mu gardło.
Wreszcie Bosmerka dostrzegła swoją szansę. Wróg przystanął, czekając, aż pozostali do niego dobiegną. Wystrzeliła, celując w głowę.
Chybiła. Postać spojrzała na strzałę sterczącą z jej barku. Leśna Elfka zadrżała, widząc lecący w jej stronę nóż.

*

Obudziła się otoczona przez czerń. Czy tak wygląda śmierć? Powoli jej oczy przyzwyczajały się do ciemności. Usłyszała, jak krople wody wpadają do kałuży. Gdzie ja jestem? - pomyślała.
Kroki. Ktoś do niej szedł, lecz nikogo nie widziała.
Oślepił ją blask nagle zapalonego ogniska.
- J-jak – wyszeptała zlękniona.
Czarna postać zdjęła kaptur i uśmiechnęła się, odsłaniając rząd równych białych zębów. Neafel wytrzeszczyła przerażona oczy. Jego skóra... Była biała!
- Jesteś wampirem? - zapytała, próbując wstać. Nie udało jej się. Związano ją, a na dodatek straciła czucie w kończynach.
- Nie, albinosem. Nie zjem cię – rzekł z kamienną twarzą.
Teraz, kiedy zdjął kaptur, udało jej się zauważyć, że jest mężczyzną. Sądząc po wzroście, Altmerem. Patrzył na nią przenikliwie szarymi oczami. Jego gładką twarz nie szpeciła żadna blizna, nie miał żadnego malunku, a białe włosy opadały na ramiona niezwiązane.
- Trafiłeś mnie – uświadomiła sobie Bosmerka. – Powinnam zginąć na miejscu.
- Doprawdy? Widzisz, czasem dobrze jest spotkać kogoś, kto zna się na uzdrawianiu – rzekł, dokładając patyków do ogniska. – Gdybyś trafiła tą strzałą, mogliśmy być oboje trupami, a tak wszyscy są zadowoleni. Znaczy, ja, bo nie będę trupem.
- Nie... – wyszeptała. – Przecież mnie oszczędziłeś.
- Cóż, to, że ja cię nie zjem, nie oznacza, że nie zrobi tego ktoś inny. Dunmer był za stary, więc musisz mi wybaczyć. Słyszałem, że wyznawcy Namiry gustują w kobiecym mięsie – powiedział spokojnie, nie okazując żadnych uczuć.
- Nie, nie, nie – wyjęczała Neafel, a łzy spłynęły po jej policzkach. Dlaczego spotkało to właśnie ją? Przeżyć, aby zginąć boleśniej?
- Widzisz, moja droga... Kiedy robi się konkurencję Mrocznemu Bractwu, trzeba dbać o swoje zdrowie. Czyż nie jest łatwiej zaskarbić sobie zaufanie kanibalów i dopiero potem zamordować kilku z nich? - wyjaśnił Altmer i zostawił pogrążoną w rozpaczy elfkę samą.

*

Nie wiedziała, czy minął dzień, czy godzina. Leżała, skrępowana i bezbronna, z twarzą skierowaną w stronę ogniska. Oślepiało ją. Zastanawiała się, czy to celowe zagranie.
Co jakiś czas słyszała za sobą plusk wody. To krople skapywały z wiszących nad nią stalaktytów, najpewniej do jakiejś kałuży.
Od dłuższego czasu, a dokładniej od momentu, kiedy Altmer ją opuścił, próbowała przywrócić czucie w kończynach, rozruszać je jakoś. Wiła się na ziemi niczym wąż, a dokładniej upośledzony wąż, gdyż krępujące ją rzemienie były mocno zawiązane i krew nie mogła swobodnie krążyć.
Niestety owe starania spełzły na niczym. Do jej uszu doszedł dźwięk kroków. Zamarła, czekając na dalszy rozwój wydarzeń. Jednak kroki oddaliły się, aż ucichły zupełnie.

*

- Gdzie są papiery?
Neafel wzdrygnęła się, wyrwana z niespokojnego snu. Przez moment myślała, że pytanie było skierowane do niej, ale ktoś niewyraźnie odpowiedział zamiast niej. Nie mogła się rozejrzeć, toteż mogła się jedynie domyślać, gdzie znajdują się rozmówcy.
- Powtarzam: gdzie są papiery?
Elfka rozpoznała głos Altmera. Leżała nieruchomo, podsłuchując wymianę zdań.
- Nie wiem – jęknął tym razem głośno i wyraźnie przesłuchiwany. Lekko seplenił.
Rozległ się odgłos uderzenia.
- Gdzie są papiery. Chcesz stracić kolejne zęby? Gdzie są papiery Bretona? Po co jechał do Białej Grani? Mów wszystko, co wiesz. – Altmer przemawiał spokojnie, bez emocji.
- Ja nie wiem, naprawdę! – zaszlochał więzień i oprawca zadał kolejny cios. Uderzony splunął krwią i pociągnął nosem. – On… Miał jakieś dokumenty, teraz sobie przypominam. Trzymał je w szkatule, którą z kolei schował w worku zamkniętym na klucz w skrzyni. Nie wiem, co to było, nie interesowało mnie to. Ale były dwa elfy, które cały czas siedziały na wozie. One na pewno wiedzą więcej. Ja jechałem tylko na koniu, ubezpieczałem tyły. Skąd mogę cokolwiek wiedzieć? – mówiący zaśmiał się histerycznie. Śmiech szybko zmienił się w jego gardle w urwany krzyk.

*

Była sama. Ognisko dogasało, chociaż Altmer regularnie przychodził i dokładał drew. Teraz nie było go od dłuższego czasu i nie zapowiadało się na rychły jego powrót.
Wreszcie, po wielu próbach, udało jej się usiąść, poruszając niemrawo rękami związanymi za plecami i nogami. Westchnęła, patrząc w żarzące się węgielki..
Musiała znaleźć sposób, żeby się uwolnić. Jakoś… przeciąć sznury. Poruszyła związanymi nogami, chcąc ułożyć się wygodniej. Syknęła z bólu. Pewnie drasnęła się o jakiś ostry kamień, bo łydkę pokryły szkarłatne kropelki krwi.
Uśmiechnęła się pod nosem. To było to. Ostrożnie wymacała kamień, uważając, aby nie przysunąć się zbyt blisko do ogniska. W końcu udało jej się ustawić w odpowiedniej pozycji i przystąpiła do przepiłowywania rzemienia.
Zrobiła to. Oswobodziła ręce. Bosmerka obejrzała z każdej strony swoje dłonie, napawając się sukcesem. To było proste. Rozwiązała nogi i wyprostowała, stękając przy tym boleśnie. Nie miała czasu do stracenia.
Opuściła grotę, w której ją przetrzymywano, i znalazła się w mniejszej, pełniącej obowiązki swego rodzaju magazynu. Zapaliła pochodnię znalezioną przy wejściu i rozejrzała się. Na stole leżała broń. Renegacki topór, dwuręczne topory, krasnoludzkie… i jej łuk.
Chwyciła go oraz elfi sztylet i niemal biegnąc opuściła kryjówkę skrytobójcy. Wybiegła na zewnątrz i odetchnęła świeżym powietrzem. Przepełniała ją ulga. Wolność.
To wszystko było proste, banalnie proste.
Usłyszała kroki. Złapała swój łuk i przygotowała się do oddania strzału.
- Sowa?

*

Tymczasem w norskiej posiadłości mieszczącej się w Pękninie Sor’thar otworzył dużą drewnianą szafę. Pogrzebał chwilę w kieszeniach ubrań, i po wyciągnięciu kilku monet zamknął ją na powrót.
- To nie może tak zostać – odezwał się przytłumiony, niski głos zza ściany. W pokoju obok trwała jakaś narada, ale Khajiita to zbytnio nie interesowało. W mieście było dużo domów, a on zajął się dopiero drugim. – Jeszcze rok, dwa, a zupełnie się pogodzicie z myślą o… Tym gadzie na tronie. – W tych słowach dało się wyczuć mieszankę odrazy z pogardą.
Szuflady komody okazały się puste, więc przystąpił do przeczesywania biurka.
- No dobrze, w takim razie co mamy zrobić? Widziałeś, ile sprowadziło się tu zwierzoludzi. Tylko tu jest zwierzęcy jarl. Pęknina jest nimi wypełniona po brzegi! Mają przewagę liczebną, a strażnicy… - odparł wyższy, dużo wyższy głos, niemalże piskliwy.
Złodziej bezgłośnie zabrał się za otwieranie wytrychem szkatuły znalezionej w skrytce biurka. Miał ochotę pogwizdać pod nosem, ale raczej nie byłoby to rozsądne, biorąc pod uwagę fakt, iż włamał się do czyjegoś domu.
- Co się stało z Lailą? Co z Maven? Jarla nie tak łatwo się pozbyć, a Maven miała w garści całe miasto – rzekł się ktoś o ochrypłym głosie. – Co zrobił Najwyższy Król? Przekupił je? Groził?
Zamek cichutko szczęknął i wieczko odskoczyło. W środku były zapieczętowane papiery i kamienie szlachetne. Wziął te drugie.
- Słyszałem, że na Sol… Sole… Soltei… No, wiecie, tej morrowindskiej wyspie. Tam sprzedają nasz miód! – poskarżył się jeszcze inny ktoś.
- To prawdopodobne. Podobno zaczęto tam masowo produkować miód Czarnych Róż. Tylko Maven może to robić, więc odpowiedź jest… – zawiesił głos piskliwy.
- Jednoznaczna – dokończył niski.
Khajiit się wyprostował. Sprawdził i wyczyścił już cały dom z kosztowności. Nie miał powodu, by dłużej zwlekać. Po chwili namysłu zamknął drzwi frontowe na klucz, a dom opuścił przez okno. Nie chciał, aby ci już biedni właściciele zostali ponownie okradzeni z powodu otwartych drzwi.

*

- Jakim cudem przeżyłeś? – zapytała Neafel.
Sowa wskazał na wóz, który stał przy wyjściu. Koło rozbitego koła leżał worek… Ten sam, w którym swego czasu przechowywali jabłka. Elfka szybko pojęła, jak młody Nord wyszedł cało z opresji.
Chłopak pociągnął Bosmerkę za rękę. Nie mieli czasu na pogaduszki. Nie wiedzieli, gdzie jest Altmer, więc w każdym momencie mogli na niego wpaść. Musieli opuścić to miejsce jak najszybciej.
Niestety nie mogli użyć wozu. Nie mieli kolejnego zapasowego koła. Ale… Zawsze pozostawał koń.

Poobijana i poobcierana Neafel powoli zaczynała mieć tego dosyć.
Najpierw boleśnie dotarło do niej, że jest niższa. Dużo niższa od Sowy. Co prawda wiedziała, że Bosmerowie są niżsi od pozostałych ras, ale dopiero teraz tak mocno to odczuła. Podczas całej najemniczej podróży nie zwróciła specjalnej uwagi na fakt, że młody Nord jest nad wyrost wysoki jak na swój wiek, a teraz ponosiła tego konsekwencje.
Oprócz tego prześladowało ją poczucie bezradności. Nie umiała jeździć na koniu. Nikt, kogo dotychczas poznała, nie umiał albo nie powiedział jej, że opanował tę sztukę. Nigdy wcześniej nie była tak blisko tych czterokopytnych istot, co ją niepokoiło. Nie wiedziała, jak się zachowują, czego po nich oczekiwać i czego się obawiać. Toteż siedziała z przodu, a za sobą miała milczącego Sowę trzymającego uzdę i kierującego koniem. Nie podobało jej się to.
Musiała zdać się na umiejętności chłopaka.
Wtem jej powieki zrobiły się nienaturalnie ciężkie, a ona niewyobrażalnie zmęczona. Pochyliła głowę do przodu i mimowolnie zamknęła oczy.
Obudziło ją szturchnięcie w ramię. Półprzytomna spróbowała zejść z konia, co skończyłoby się upadkiem, ale Sowa ją przytrzymał i pomógł bezpiecznie wrócić na ziemię. Neafel potarła rozespane oczy. Dojechali do jakiejś dużej wioski, można by powiedzieć, że miasteczka.
- Gdzie jesteśmy? – zapytała po odzyskaniu jasności umysłu.
Nord wskazał na strażnika przy bramie. W lewej ręce trzymał okrągłą tarczę z namalowaną na niej głową jelenia, ale w niczym to nie pomogło Bosmerce, która była w końcu pierwszy raz w Skyrim i nie orientowała się w herbach miast.
Weszła do gospody, nie trudząc się odczytaniem nazwy. Podeszła do baru i spytała, gdzie się właściwie znajduje. Oberżystka popatrzyła na nią dziwnie, ale odpowiedziała, że w karczmie Trunek Truposza w Falkret. Neafel podziękowała i opuściła zajazd.
Na zewnątrz zastała Sowę, który usiłował sprzedać wycieńczonego konia miejscowemu handlarzowi. Ze względu na to, iż był niemową, szło to dość opornie, ale z pomocą elfki udało się dobić targu, wynająć pokój w gospodzie, a następnie kupić porządny posiłek. Delektując się zupą Bosmerka zastanowiła się, co pocznie dalej. Nie miała gdzie iść. W sumie mogła zaryzykować podróż do Białej Grani, aby poinformować o śmierci Bretona. Uznała, że to dobry powód, a zostawać w jednym miejscu nie chciała. Nie mogła…

*

Neafel przeciągnęła się i otworzyła oczy. Jej spojrzenie padło na wystający sęk z drewnianego sufitu. Przyglądała mu się chwilę, aż w końcu wstała zdegustowana myślą, jak marnotrawi czas.
Elfka skrzywiła się, gdy obolałe plecy dały o sobie znak. Karma bywała okrutna. Wspomnienie, jak kiedyś kazała Sor’tharowi spać na podłodze wciąż do niej wracało, świeże jakby stało się to wczoraj. Teraz spotkało to ją. W wynajętym pokoiku łóżko było tylko jedno i przypadło Sowie.
Bosmerka nie musiała trudzić się ubieraniem, ponieważ przed pójściem spać nawet nie próbowała się rozebrać. Otworzyła drzwi od ciasnego pokoiku, służącego jej za tymczasową sypialnię i udała się do karczmarki. Zamówiła pieczoną dziczyznę i usiadła przy wolnym stole. Prawdę mówiąc, wszystkie były wolne.
Nie widziała nigdzie Sowy, ale nie tęskniła za nim. Nie zdążyła się przywiązać do kompanii, a z niemową nie zamieniła ani słowa. Toteż plan opuszczenia jak najszybciej Falkret zachowała dla siebie.
Dopiero, kiedy podano przed nią talerz ze śniadaniem poczuła jak bardzo jest głodna. Wczoraj wieczorem jadła, ale nie pamiętała już smaku potrawy.
Wyczyściwszy naczynie z najmniejszego kawałeczka mięsa Neafel postanowiła zwiedzić miasteczko, zanim je opuści. Oprócz broni i zniszczonego już ubrania nie miała nic, a pieniądze od Sowy wydała na posiłek, dlatego rozsądne wydało jej się zarobić trochę grosza, pomagając w czymś mieszkańcom.
Wyszła z gospody. Naprzeciwko stała chata handlarza, tak więc po chwili namysłu Bosmerka udała się prosto do niej.
- Witaj w Spopielonej Urnie. W czym mogę pomóc? – zapytał Dunmer stojący za ladą, kiedy Neafel weszła do środka.
- Osobliwa nazwa – zauważyła.
- Rzeczywiście. Starałem się zachować klimat, w jakim nazywają tu wszystkie budynki. Skoro Trunek Truposza, to czemu nie Spopielona Urna? Pasuje idealnie… - mruknął handlarz. – Poprzedni właściciel nie nadał nazwy sklepowi, o ile dobrze się orientuję. Ale mogę się mylić. Ludzie wciąż nazywają nas Mrocznymi Elfami, a dopóty będą to robić, dopóki nie będziemy przychodzić do siebie nawzajem na ploteczki. - Mówiąc o ludziach, Dunmer wręcz ociekał pogardą.
- Poprzedni właściciel? – zainteresowała się Leśna Elfka.
- Jakiś były Gromowładny, pewnie Nord. Odjechał razem ze swoim bratem do Wichrowego Tronu, a razem z nimi inni. I dobrze. Więcej miejsca dla nas. Skoro odebrano nam Szarą Dzielnicę, musieliśmy się gdzieś podziać. Co prawda okolica smętna i niemal cały czas pada, a za sąsiadów mamy zmarłych, ale przynajmniej jest dach nad głową i nawet dunmerski jarl się znalazł. Czegoż więcej można chcieć? – prychnął i zmienił temat: - A ty właściwie to czego tutaj szukasz?
- Jestem przejezdnie. Nie zabawię tu długo, spokojnie. – Nagle elfka przypomniała sobie podsłuchaną rozmowę dwóch Orków. – Co się dzieje w Helgen? – zapytała.
- W tych zgliszczach? Nie byłem. Podobno Najwyższy Król oddał je Orkom, które zrobiły sobie z tego twierdzę zamiast wioski, jak oczekiwano, i siedzą tam. Nikt oprócz Orka tam nie wejdzie, dlatego nawet nie wiemy, jaki panuje tam standard życia. Ale nikt nie opuszcza Helgen. Widocznie im się spodobało.
- Twierdza Orków? – Bosmerka nie mogła w to uwierzyć. To tłumaczyło, dlaczego Gashklak i Nashklak chcieli się tam dostać.
- Mam dwa razy powtarzać? Tak, mieszkają sobie, w ruinach, które musieli i muszą własnoręcznie odbudować. Dlatego Falkret nie jest takie złe. Łaskawy Król. – Dunmer zaczął się niecierpliwić. – Kupujesz coś albo wychodzisz, nie mam czasu na pogawędki.

*

Neafel odwiedziła jeszcze kuźnię i dom zielarza. W obu zadomowili się Dunmerzy. Brudny od potu i pyłu Mroczny Elf oferował chitynowe pancerze, a na swój sposób ładna Dunmerka sprzedawała oprócz rosnących w okolicy ziół galaretę z parzydłaka i proch z popielca. Na pytanie, skąd mają takie rzeczy, odparli, że przywieziono im z Morrowind na rozkaz Najwyższego Króla.
Pogrążona w myślach Bosmerka ledwie uniknęła zderzenia z kozą. Tak jak mówił handlarz ze Spopielonej Urny, w Falkret przeważały elfy. Jedynymi ludźmi, których tutaj spotkała, byli karczmarka z Trunku Truposza i rodzina, zamknięta w najbardziej oddalonym domku. Nie chcieli jej wpuścić do środka.
Chociaż najwięcej Dunmerów przesiedliło się z Wichrowego Tronu, przybyli też z innych stron. Niektórzy nawet z samego Morrowind. Neafel zadała sobie w myślach pytanie: skoro oddano jedne miasto Mrocznym Elfom, to czy znajdzie też takie z Leśnymi Elfami?
Weszła do Trunku Truposza. W środku zastała szaroskórą kobietę grającą na lirze i Sowę siedzącego z jakimś obcym jej mężczyzną, Nordem.
- O, witaj, zacna dziewojo! Właśnie rozmawiałem z twoim milczącym przyjacielem – zawołał do niej mężczyzna. – Czy on zawsze jest tak mało rozmowny? – spytał i zaśmiał się z własnego dowcipu.
Neafel zmierzyła dziwnego osobnika wzrokiem. To był gruby, ciężkozbrojny woj, z blond wąsami sięgającymi do podbródka. Stalowy hełm leżał na stole, toteż bujna czupryna żyła swoim życiem. Kiedy skończył się śmiać, klepnął miejsce obok siebie na ławie zakutą w stal dłonią, sugerując elfce, aby usiadła obok niego. Bosmerka niechętnie to uczyniła.
- Ach, ale gdzie moje maniery. Nazywam się Belzuf Siedzący Niedźwiedź – przedstawił się i podał jej rękę.
- Neafel z Valenwood – odpowiedziała i nieufnie ujęła jego dłoń. Zimna stal rękawicy sprawiła, że poczuła lekkie dreszcze.
- A czy mógłbym wiedzieć, jak zwać tego oto dżentelmena? – zapytał Belzuf i wskazał na Sowę.
- To Sowa – uściśliła elfka i nieznacznie się odsunęła od grubasa.
- Dobrze wiedzieć. Rozmawiałem z nim chwilę, ale szło to równie dobrze jak rozmowa z trollem – stwierdził i znowu roześmiał się ze swojego żartu. Neafel uśmiechnęła się uprzejmie, pytając się w myślach, który bóg skazał ją na jego towarzystwo. – Skoro uprzejmości mamy już za sobą, wytłumaczę, co i jak. Otóż podczas swej wędrówki zawitałem tu, do Falkret, dokładniej mówiąc dzisiaj przed południem, i spotkałem tego przezacnego chłopaka. Moje szlachetne serduszko kazało mi pomóc mu w niedoli i oto jestem!
- A w jaki sposób zamierzasz mu pomóc? – zapytała ostrożnie Bosmerka.
- Przecież to oczywiste jak obsługa młota! Zabiorę was do Wichrowego Tronu, ot co! – oznajmił Belzuf i uśmiechnął się, zadowolony ze swojego planu.
- „Was”? – Spojrzała na niego podejrzliwie.
- No oczywiście, jak ja mam się z niemym dogadać? Potrzebuję tłumacza, to jasne jak słońce!
Leśna Elfka zamyśliła się. I tak zamierzała wyruszyć pod byle pretekstem. Jeśli zahaczą o Białą Grań, załatwi sprawę ze śmiercią Bretona i potem pomyśli, co dalej.
- Niech będzie. Kiedy wyruszamy? – spytała.
- Jutro rano, o samiutkim świcie!


Ledwie słońce wyjrzało znad horyzontu, a już Neafel została obudzona przez Belzufa, który co prawda nie był tego świadomy, ale zrobił to bardzo brutalnie. Elfka posiadała jedynie łuk, sztylet i ubranie na sobie, toteż nie minęła chwila, a stała już przy bramie ze skrzyżowanymi rękami, czekając na towarzyszy. Wreszcie ku jej zadowoleniu pojawił się gruby Nord z mieczem dwuręcznym na plecach i Sowa z udręczonym wyrazem twarzy. Niósł dwa plecaki. Kiedy doszedł do Bosmerki, wręczył jej jeden z wyraźną ulgą.
Neafel zajrzała do środka. Mięso, jabłka, bukłak z wodą… To wszystko i jeszcze trochę zapakowano do małego, wytartego plecaczka. Zarzuciła go na plecy, martwiąc się, czy nie będzie jej zawadzał podczas wyciągania strzał z kołczanu.
- A więc w drogę! – zawołał Belzuf i śmiało ruszył przed siebie. Za nim podążył jak zwykle milczący Sowa i, chcąc nie chcąc, elfka.
- Który właściwie dziś jest? – zapytała grubasa, kiedy udało jej się go dogonić.
- Turdas, osiemnasty, Domowe Ognisko. Czemu pytasz? – odpowiedział zdziwiony.
- Podczas podróży straciłam rachubę czasu i tyle – odparła, nie chcąc zagłębiać się w szczegóły.
- Ha! Akurat przypomniał mi się świetny żart na ten temat. – Uśmiech zagościł na jego obliczu. – Wiesz, dlaczego Falmerowie nie znają się na datach?
- Nie – wyznała zgodnie z prawdą.
- Bo nigdy nie widzieli kalendarza! – zawołał Belzuf i roześmiał się, zadowolony ze swojego poczucia humoru.
Bosmerka westchnęła na myśl, że będzie musiała znosić jego dowcipy przez długi czas wędrówki. Już nie wiedziała, co gorsze: nieodzywający się Sowa czy on, ze swoimi przezabawnymi tekstami?

*

Następnego dnia dotarli do Helgen. Neafel przyjrzała się odbudowanemu miastu. Na niegdyś spalonej ziemi odrosła trawa i kwiaty, a spopielony kamień muru mieszał się ze świeżą zaprawą. Jednak solidna brama została zamknięta i najpewniej zaryglowana, a na dodatek pilnował jej strażnik, oczywiście Ork. Obserwował ich z góry, stojąc na murze.
- Spokojnie, tak tylko przechodzimy – zapewnił Belzuf. – Swoją drogą, słyszałem kiedyś pewien dowcip o twojej rasie. Chyba się nie obrazisz, jeśli ci go opowiem, prawda? – zapytał i nie czekając na odpowiedź mówił dalej: - Dlaczego Orkowie nie korzystają z magii? Bo są w tych sprawach kompletnie zieloni!
Podczas gdy Nord krztusił się ze śmiechu, Orismer zmrużył gniewnie oczy, a jego twarz przybrała groźny wyraz. Bosmerka, nie chcąc dopuścić do afery, popchnęła grubasa do przodu, na trakt. Na szczęście pomógł jej Sowa i szybko znaleźli się poza polem widzenia strażnika.
- Co za ponurak, zupełnie się nie znał na żartach – stwierdził naburmuszony Belzuf, ale nie trwało to długo, żeby powrócił mu dobry nastrój: - Dobrze, że wy tacy nie jesteście. Opowiadałem wam już, jak odróżnić żebraka z Pękniny od żebraka z Zimowej Twierdzy?
Neafel westchnęła. Brakowało jej kogoś, z kim potrafiła się dogadywać. Kogoś takiego, jak… jak… jak Sor’thar? Czy Khajiit był dla niej kimś więcej niż tylko przypadkowo spotkanym złodziejaszkiem? Tak. Jednak nie potrafiła tego wytłumaczyć, przez co czuła się źle i głupio, przecież nie można przez tak krótki okres się zaprzyjaźnić z kimś, kto ma zupełnie inne poglądy niż ty. A mimo to tak było. Czyżby długa samotność sprawiła, że przywiązała się tak mocno do pierwszej spotkanej osoby, której mogła zaufać, a przynajmniej mieć takie złudzenie?
Bosmerka porzuciła te myśli, modląc się w duchu, aby szybko zapomniała o czarnym kocie. O jej Kocie. Nie, to niedorzeczne. Nie powinna tak o nim myśleć.

*

Dni mijały, jeden po drugim, każdy niosąc coraz zimniejsze wiatry. Neafel przeklinała w myślach Skyrim i jego wczesną zimę. Powinna się tego spodziewać, w końcu to północ Tamriel.
Patrzyła zazdrośnie na obu Nordów. Siedzący Niedźwiedź miał pod zbroją warstwę grubego futra. W takie same odział się Sowa. Bosmerka patrzyła pożądliwie na jego futrzane rękawice, buty i ciepły płaszcz ze skór wilków. Ona sama dostała cienkie okrycie z jeleniej skóry, które musiała zarzucić na to samo ubranie, które niegdyś kupiła w Pękninie. Ubranie, które przeszło niewolę u Altmera. Ubranie, które było stanowczo zbyt znoszone, podarte i zniszczone. O rękawiczkach czy nowych butach mogła pomarzyć. Skostniałymi z zimna dłońmi ściskała łopoczący płaszcz, aby nie porwał go wiatr, a jej rozlatujące się obuwie nie zapewniało już ochrony dla stóp.
Belzuf tłumaczył się, że kiedy tylko dojdą do Ivarstead kupi jej lepsze odzienie, ale wątpiła w jego szczere chęci. W głębi duszy przeczuwała, że jest rasistą jak większość Nordów. Nie wiedziała jedynie, jaki był prawdziwy powód zabrania jej z nimi. Z Sową dogadywał się bez niej, na ile to było możliwe. W takim razie, po co mu ona potrzebna?
- A oto i Ivarstead! – obwieścił Belzuf, przekrzykując wicher.
Neafel zmrużyła oczy. Rzeczywiście, w oddali majaczyły jakieś budynki. Zmusiła się do postawienia kolejnego kroku. I kolejnego. I znów.
Tym sposobem udało jej się dotrzeć do drzwi gospody i pchnąć je. Ogarnęło ją przyjemne ciepło. Przysiadła na krześle jak najbliżej paleniska, rozkoszując się każdą chwilą.
- Pieczony kozi udziec, ziemniaki i opiekane pory, dwa kufle norskiego miodu i jeden piwa – zamówił Siedzący Niedźwiedź, który wszedł do karczmy chwilę przed elfką.
Zmęczony Sowa doczłapał do Bosmerki i usiadł obok, czekając na posiłek, który dostali kilka minut później. Potem cała trójka udała się na zasłużony spoczynek.

*

Neafel poczuła gwałtowne szarpnięcie. Otworzywszy oczy, zobaczyła nad sobą rumianą twarz Belzufa.
- Wstawaj – polecił. – Nie mamy całego dnia.
Posłusznie dźwignęła się na nogi, odruchowo łapiąc łuk leżący przy jej posłaniu. Spojrzała nań pytająco. Nord wyciągnął zza pleców jakieś ubranie i rzucił w jej stronę. Złapała je w locie i zmarszczyła czoło.
- Za chwilę jemy śniadanie, pośpiesz się – oznajmił, wyjątkowo naburmuszony. Elfkę zaintrygowało, dlaczego opuścił go dobry humor, ale zanim zdążyła o cokolwiek spytać, Siedzącego Niedźwiedzia już nie było.
Przyjrzała się otrzymanym rzeczom. Odzież rzeczywiście wyglądała na cieplejszą niż ta, którą miała aktualnie na sobie, ale i tak nie dorównywała grubością futrom jej towarzyszy. Mogła się jedynie cieszyć, że jej błagania zostały wysłuchane i oprócz połatanej koszuli i spodni dostała wełniane rękawiczki i nowe, wytrzymałe buty.
Szybko zmieniła ubranie, przez chwilę wahając się, czy nie założyć nowego odzienia na stare, jednak odrzuciła tę myśl. Krępowałoby to jej ruchy, a poza tym jej łachmany rozlatywały się w rękach. Nie było sensu ich zatrzymywać.
Nordów znalazła przy stole w najdalszym kącie sali. Wyglądało na to, że zaczęli posiłek bez niej. Bez słowa się dosiadła i urwała kawałek pieczystego, zagryzając przy tym chlebem. Zobaczyła też samotną butelkę piwa i ją również zagarnęła. Belzuf kupował dla siebie i Sowy jedynie norski miód, dla niej cokolwiek innego. Wpadła jej do głowy przelotna myśl, czy chce w ten sposób dać jej do zrozumienia, że nie jest godna pić ich trunku, czy może to coś innego? Zamierzała się nad tym głębiej zastanowić, ale nie było jej dane tak uczynić. Grubas wstał od stołu, dając im do zrozumienia, aby skończyli jeść. Bosmerka niechętnie wepchnęła sobie do ust na wpół zjedzoną kromkę i przeżuła, o mało się nie dławiąc.
Belzuf wyszedł na zewnątrz, ciągnąc za sobą Sowę. Elfka podążyła za nimi. Ledwie przekroczyła próg gospody, a promienie słonecznie poraziły ją swoim blaskiem. Zasłoniła oczy dłonią, intensywnie mrugając.
- Ha! – mruknął woj. – Cóż za ironia losu. Chodź, Sowa, przyjrzyj się Gardłu Świata.
Chłopak spojrzał we wskazanym kierunku. Elfka, kiedy już przyzwyczaiła wzrok, również zerknęła w stronę Gardła Świata. Kiedy to zrobiła, zamarła z wrażenia.
Ogromną górę skąpaną w słonecznym blasku pokrywał śnieżny puch, mieniący się jak gwiazdy na niebie. Bosmerka zadarła głowę, ale i tak nie dostrzegła szczytu, spowitego w białą pierzynę chmur. Nie mogła oderwać wzroku od cudownego widoku, jaki miała przed sobą. Ogarnął ją zachwyt nad górskim majestatem. W wyobraźni stała tam, ponad wszystkim, jako pan i władca. Z marzeń brutalnie wyrwał ją głos grubasa:
- Patrz, patrz, młodzieńcze – rzekł. – Zapamiętaj sobie dokładnie. Tak wygląda twoja ziemia, twój prawowity dom, twoja ojczyzna. No, a teraz wracamy do karczmy.
Po raz ostatni Bosmerka posłała tęskne spojrzenie ku Gardłu. Pragnęła cząstką siebie uchwycić ten obraz na zawsze, aby już nigdy jej nie uleciał. Niechętnie powłócząc nogami skierowała w kierunku gospody.

*

Szybko udało jej się odkryć powód naburmuszenia Belzufa. Po przeszło godzinie od momentu podziwiania najwyższej góry w Skyrim, rozpętała się taka wichura, jakiej Neafel nigdy sobie nie wyobrażała. Siedziała, skulona w ciasnej izdebce, przysłuchując się gwałtownym igraszkom wiatru. Wiedziała, że Nord chce jak najszybciej wyruszyć w dalszą drogę. Wskazywało na to jego rozgniewane oblicze i obraźliwe teksty kierowane pod adresem pogody.
Pocieszającą myślą był fakt, że Sowa miał się bardzo dobrze. Drzemał sobie spokojnie przy palenisku, rozłożony wygodnie na krześle.

*

- Nie! – krzyknęła Bosmerka i zerwała się z posłania.
Spowijała ją ciemność. Była w ciasnym pokoju, w Ivarstead, cała, zdrowa i bezpieczna. Dotknęła elfickiej broni przy pasie. Zimna stal ostudziła jej umysł, pozwoliła, aby emocje opadły. Nic się nie działo. Otaczała ją wszechobecna cisza.
Powoli położyła się, rozglądając nerwowo na wszystkie strony. To przez wichurę. Zamknęła oczy, modląc się o sen bez koszmarów.
Czuła ich. Powinna zwiększyć odległość. Być jak najdalej stąd.

*

Następnego dnia, dokładnie 27 Domowego Ogniska, zamieć się skończyła. Mogli wyruszyć w dalszą drogę.
Neafel zarzuciła plecak na ramiona i zerknęła w stronę Gardła Świata. Bezchmurne niebo pozwoliło jej ujrzeć zapierający dech w piersiach szczyt. Najpewniej zostałaby tak do końca swych dni, zapatrzona w jeden punkt, gdyby nie to, że Belzuf pociągnął ją dalej i czar prysnął.
Po paru godzinach wędrówki elfka postanowiła wreszcie spytać o to, co od wielu dni zaprzątało jej umysł:
- Kiedy dotrzemy do Białej Grani? Mam tam pewną sprawę – odezwała się.
Siedzący Niedźwiedź popatrzył na nią przenikliwie, zamrugał i odrzekł:
- Hm! Bliżej jest Wichrowy Tron, ale spokojnie, trafisz stamtąd bez najmniejszego trudu, Biała Grań jest o rzut trollem z murów stolicy Wschodniej Marchii – zażartował, ale tym razem bez większego przekonania.
Bosmerka przyjęła tę wiadomość bez żadnych zastrzeżeń. Och, co by było, gdyby spojrzała wtedy na mapę!
Tymczasem dotarli do skrzyżowania głównego traktu z leśną dróżką. Nord uśmiechnął się pod nosem i bez wahania skręcił w nią. Sowa bez słowa podążył za nim. Neafel szła na końcu.
Kluczyli jakąś chwilę między drzewami, aż w końcu dotarli na miejsce. Elfka wysunęła się z tyłów. Przed nimi była dziwna dziura w ziemi, coś na kształt okrągłej, wklęsłej kamiennej komnaty. Na dół prowadziły rozpadające się schody, kończące się przy dużych, czarnych drzwiach.
- Co to jest? – zapytała, nie mogąc pojąć, co widzi.
- Katakumby. Znacie ten dowcip? Siedzą dwa draugry. Nagle jeden odzywa się: chyba umrę z nudów! – Belzuf zachichotał. Powrócił mu dobry humor. - Bezpieczniej jest nocować w okolicy zmarłych, kiedy po drogach chodzą szumowiny – wyjaśnił. – Nikt tu nie zagląda.
Bosmerka wzięła przykład z Sowy i zachowała milczenie. Grobowce ją niepokoiły. I to bardzo.
Przygotowała sobie posłanie możliwie jak najdalej od kurhanu. Nie powinni tu przychodzić. Czuła, że coś jest nie tak. Umarli… Byli ich potęgą.

*

Tej nocy Bezluf miał czuwać, toteż Neafel mogła bez przeszkód udać się na spoczynek. Niestety, w samym środku snu obudziły ją jakieś ciche, dziwne odgłosy. Coś jakby drapanie o drzwi, dochodzące z daleka.
Bosmerka uniosła głowę i rozejrzała się. Dostrzegła śpiącego Sowę, ale ani śladu drugiego Norda. Bezgłośnie wstała z posłania i poczęła się skradać w kierunku podejrzanych odgłosów. Dobiegały one z wnętrza katakumb. Kiedy elfka stanęła na krawędzi kurhanu, zauważyła, że drzwi są lekko uchylone Ostrożnie postawiła stopę na pierwszym stopniu, a potem na kolejnym.
Kiedy znalazła się już u stóp schodów, zajrzała przez szparę w głąb grobowca. Niestety, okazała się za mała, aby cokolwiek zobaczyć. Neafel spróbowała ją rozszerzyć, otwierając szerzej wrota. Nagle rozległo się głośnie skrzypnięcie. Bosmerka skrzywiła się – misterny plan poszedł na nic.
Czająca się w mroku postać odwróciła się i spojrzała zaskoczona na elfkę. Bez wątpienia był to Belzuf, rozpoznała go po sylwetce.
Nie spodziewała się jednak ujrzeć kogoś za nim.


- Co się dzieje? – wykrztusiła Neafel, spoglądając to na Belzufa, to na tajemniczą postać.
Jej oczom ukazała się drobna Khajiitka o rudym futerku przyprószonym bielą. Stała kilka kroków za Nordem, obserwując ich spod przymrużonym powiek. Jej złote ślepia były wyraźnie rozjarzone. Skrzyżowała ramiona, czekając na dalszy bieg wydarzeń.
Belzuf odchrząknął, opanowując zmieszanie.
- Bezcześci zwłoki przodków! – zawołał gniewnie i oskarżycielsko wskazał palcem na Khajiitkę. Jego postawa diametralnie się zmieniła. – To skandaliczne!
- Może wyjdziemy na zewnątrz? – zaproponowała szybko elfka, ignorując jego wypowiedź.
- Nie ma mowy, jeszcze ten złodziej gdzieś ucieknie – odparł Nord i zwrócił się bezpośrednio do obcej: - Co masz na swoją obronę, utrapieńcze?
Zmierzyła go wzrokiem, nim odpowiedziała obojętnym tonem:
- Nie twój interes.
- Widzisz? – Tym razem mężczyzna mówił do Bosmerki. – Te łajzy tylko do celi się nadają. Już ja jej pokażę, jak Nordowie wymierzają sprawiedliwość!
Pogroził kotce pięścią. Opuszczając dłoń, wsunął ją na parę sekund do kieszeni. Uśmiechnął się nieznacznie, ale naraz powrócił mu groźny wyraz twarzy.
- Co właściwie zrobiła? Ukradła coś? – spytała Neafel.
- Z pewnością taki miała zamiar. Nie można ufać tym mlekożłopom – stwierdził Belzuf.
- Nordowie. Zimni jak ich kraj – prychnęła pogardliwie Khajiitka.
- Nie możemy karać kogoś za coś, czego nie zrobił – powiedziała ostrożnie elfka. Obawiała się, że dojdzie do rękoczynów.
- Wiesz co? Niech ci będzie, zlituję się nad tą nędzniczką. Idź, zejdź mi z oczu! – rozkazał nieznajomej i opuścił grobowiec.
Obie kobiety stały chwilę w milczeniu, nim Bosmerka przerwała ciszę.
- Neafel – rzekła. – Jestem Neafel.
To był impuls. Nie wiedząc czemu poczuła nagłą chęć poznania niedoszłej „nędzniczki”.
Khajiitka spojrzała na nią przeciągle, aż w końcu odpowiedziała:
- Saahni. I… Dzięki.
Czy to złudzenie, czy Saahni się uśmiechnęła? Nagle wykonała dziwny gest i rozpłynęła się w powietrzu, a odgłos oddalających się kroków poniósł się echem po całych katakumbach. Neafel po raz kolejny w swoim życiu uznała, że nie znosi magii.

*

Wyruszając w dalszą drogę, Neafel zauważyła w myślach, że coś ma szczęście – bądź nieszczęście – do khajiickich złodziei. Czy to, że ona sama – mimo wzajemnej nienawiści Bosmerów i Khajiitów - odczuwa do tej rasy coś w rodzaju wrodzonej sympatii jakoś ich do niej nie przyciąga? Elfka wiedziała, że to naciągana teoria i odpuściła sobie dalsze rozmyślania na ten temat.
Otrząsnąwszy się, Neafel skupiła swe spojrzenie na drodze. Zostawili już katakumby daleko za sobą, a z nimi przypadkowe spotkanie z Saahni. Z każdym krokiem byli coraz bliżej Wichrowego Tronu. Teraz natomiast zbliżyli się do rozstaju. Elfka podeszła do drogowskazu i wpatrzyła się w ledwie widoczne, wytarte litery.
- Wichrowy Tron… – przeczytała z trudem. - Na lewo.
- Dokładnie, chodźmy już. Szkoda dnia – przerwał Belzuf i chciał ją odciągnąć od drogowskazu, lecz Bosmerka ani drgnęła.
- Biała Grań… - czytała dalej – na prawo! I to ma być ten rzut kamieniem? To w przeciwnym kierunku – zawołała rozgoryczona.
Czuła się, jakby ktoś wylał na nią wiadro zimnej wody w upalny dzień. Zacisnęła pięści, zaczerwieniona ze wstydu. Tak łatwo ją wrobiono, tak łatwo wyprowadzono w pole! Zaufała pierwszemu lepszemu Nordowi, pozwalając się oszukać jak dziecko. Była zła na siebie, ale sytuacja dała jej wiele do myślenia. Wiedziała, co było powodem. Chęć ucieczki przeważała nad rozsądkiem, więc jeśli ktoś proponował jej wspólną podróż, zgadzała się, bo musiała przeć naprzód. Nie dopuszczała do siebie myśli o zatrzymaniu się w jednym miejscu na dłużej.
- Dlaczego mnie okłamałeś? – zapytała, zaciskając zęby.
- Okłamałem? Pomyliłem się, ot, co! – odparł Siedzący Niedźwiedź i zaśmiał się nerwowo.
- Kłamiesz, tak jak kłamałeś wcześniej. Jaki masz w tym cel? – Bosmerka nie chciała ustąpić. Jak dziecko, zachowała się jak małe dziecko!
- Czemu szukasz na siłę spisku? – Nord unikał patrzenia jej w oczy. – Nie wierzysz w moje dobre chęci?
- Nie. Zejdź mi z oczu, po prostu odejdź! – rozkazała rozeźlona.
Mężczyzna otworzył usta, chcąc coś powiedzieć, i naraz je zamknął zrezygnowany. Pokręcił głową i ruszył w kierunku Wichrowego Tronu. Sowa, który przyglądał się całej sytuacji, uniósł jedynie brwi i podążył za swoim pobratymcem. Ne dziwiła mu się. Ich relacja w ciągu podróży zdążyła się ochłodzić – stali się sobie obojętni, podobnie jak podczas wyprawy z najemnikami. Nie zauważali się.
Bosmerka długo wodziła wzrokiem za oddalającymi się Nordami. W końcu usiadła koło drogowskazu i ukryła twarz w dłoniach.
Musi przełamać swój lęk. Nie można cały czas uciekać, bo straci do reszty rozum. Musi… Stawić czoło strachowi.

*

To był kolejny radosny dzień w wiosce na obrzeżach Puszczy Valen, niedaleko Arenthii. Wioska ta nie była każdemu znana, a Bosmerowie tam mieszkający zachowali swego rodzaju odrębność. W odróżnieniu od pozostałych Leśnych Elfów, nie pałali taką nienawiścią do sąsiadów, Khajiitów, zaś czystki urządzane przez Thalmor się ich nie imały. Nie oznacza to, że byli zacofani, o nie – nie zachowali kanibalistycznych popędów, w odróżnieniu od niektórych, prymitywnych braci z innych części Puszczy.
Neafel wracała właśnie z polowania, niosąc zabitego jelenia. Była dobrą łuczniczką, jedną z najlepszych. Rodzice nie raz chwalili jej niebywały talent, stawiając za wzór młodszemu rodzeństwu.
- Hej, Neafel. – Z zarośli wynurzył się wcześniej zupełnie niewidoczny Bosmer. Rdzawe włosy opadały mu na ramiona. W gęstwinie, którą tworzyły, ciężko było odnaleźć pojedynczy warkocz, podobny do tego elfki. Młodzieniec miał również delikatny zarost i brudne od pyłu oblicze, na którym gościł przyjacielski uśmiech. Na jego dłoni przysiadł mały ptaszek, patrzący przenikliwie czarnymi oczkami na kobietę.
- Cześć, Tavan – odpowiedziała i uśmiechnęła się nieznacznie. Wiedziała, że młody mężczyzna coś do niej czuje. – Widzę, że skrzydlaty towarzysz zawsze na miejscu.
Tavan zerknął na ptaszka i pogładził jego brązowe piórka, nim rzekł:
- Nie moja wina, że mnie polubił. Natomiast twoją strzałę polubił kolejny jeleń, hę? – spytał, wskazując na zdobycz.
- Masz rację. Pomożesz mi go nieść?
Młodzian ochoczo się zgodził, zarzucając na barki cielsko roślinożercy. Neafel wiedziała, że prędzej czy później sam by zaproponował pomoc, a tak mogła już teraz odsapnąć i rozprostować obolałe plecy.
Droga do wioski przeminęła im na rozmowie i żartach. Jednak na miejscu zastała ich cisza. Nie było słychać śmiechów ani pogaduszek. Jedynie przenikliwa cisza.
- Gdzie są wszyscy? – zapytała zaniepokojona elfka.
Tavan położył jelenia na ziemi i rozejrzał się, niespokojny.
- Tam ktoś jest – szepnął, pokazując na polanę między drzewami.
Ostrożnie podkradli się bliżej i kucnęli za krzewem. Neafel rozchyliła gałązki i zaniemówiła.
Na polanie leżały trupy, mnóstwo trupów. Elfka rozpoznała w zabitych mieszkańców wioski. Wszyscy leżeli z poderżniętymi gardłami bądź przebitymi piersiami. Jednak nie każdy poległ bez walki – niektórzy, w tym jej rodzice, mieli więcej ran.
Pomiędzy ciałami przechadzali się, jakby nigdy nic, ubrani w długie, czarne szaty zabójcy. Nie widziała ich twarzy, gdyż mieli na nie naciągnięte kaptury. Mimo to wiedziała, z kim ma do czynienia – każdy z nich miał na szacie namalowaną czaszkę. Nekromanci.
Wtem mordercy zatrzymali się, bowiem przyszedł jeszcze jeden z nich – niby niczym niewyróżniający się, lecz otaczała go aura przywódcy. Stanęli w kole, plecami na zewnątrz. Jeden z nich zaintonował zaklęcie i rozpoczęli rytuał. Neafel rozwarła szeroko oczy, przerażona. Ciała poległych zaczęła otaczać niebieska poświata, która w miarę im głośniej mówili nekromanci, tym wyżej unosiła trupa, podnosząc go do pionu. Elfka widziała, jak jej ojciec wstał z ogromną raną na brzuchu i pustym spojrzeniem omiótł okolicę. Patrzyła, nie mogąc uwierzyć własnym oczom.
Nagle usłyszała świst i strzała ugodziła głównego nekromantę. Obejrzała się zaskoczona za siebie. Tavan drżącymi rękami opuścił łuk.
- Przepraszam – wyszeptał, wyciągnął kolejną strzałę i ponownie wystrzelił w kierunku polany.
Bosmerka szybko zrozumiała, na co ich skazał. Zabójcy, spostrzegłszy niebezpieczeństwo, przerwali rytuał. Część zombie wskutek przerwania czaru rozprysła się, lecz niektóre ostały się na nogach i podążyły w kierunku ukrytych elfów, wyciągając broń. Neafel zamarła, nie mogąc ani drgnąć. Wytrzeszczonymi oczyma wpatrywała się w swoją rodzinę i przyjaciół, którzy wyciągali w jej kierunku zaciskające się dłonie. Poruszali się powoli, lecz wytrwale.
- Biegnij! – krzyknął Tavan i popchnął ją na bok, a następnie zaczął celować do tych, z którymi jeszcze dziś rozmawiał, żartował i spędzał czas. Zacisnął zęby i wystrzelił, zamykając oczy.
Elfka nie traciła więcej czasu. Zerwała się z miejsca i ile sił w nogach pobiegła przed siebie. Byle dalej. Byle zostawić ten widok jak najdalej stąd.
Mijały minuty, a ona wciąż biegła. Przedzierała się przez zarośla, a gałęzie drzew smagały ją po ramionach. W końcu padła bez tchu, oglądając się za siebie przepełniona strachem. Oczami wciąż widziała to puste spojrzenie, tę rękę wyciągniętą po jej życie…
Musiała uciekać. Nie mogła zostać w jednym miejscu. Oni szli.

*

Neafel wzdrygnęła się, przywołując to wspomnienie. Kiedy to było? Już sama nie wiedziała. Przemierzyła całe Cyrodill, dotarła aż do Skyrim, uciekając przed grupą nekromantów?
Ale goniła ją horda zombie, powiedział cichutki głosik w jej głowie. Był przepełniony lękiem i chciał zerwać się z traktu i biec, biec, uciekać. Zostawić to miejsce za sobą.
Dość, pomyślała. To niedorzeczne.
Przecież spotkałaś innych uciekinierów, przekonywał głosik. W Cyrodill. Ich wioski też wymordowano.
Ale oni w końcu zatrzymali się w jakimś mieście, a ja? Nie mogę całe życie uciekać. Czas stawić czoło lękom.
Głosik wciąż się opierał, ale Bosmerka stłamsiła go i wstała jako odmieniona osoba. Zrobiła to. Przemogła swój strach.
To nie jest takie proste, powiedziała sama sobie. To jedynie mały krok ku pełnej przemianie.
W takim razie zrobię tych kroków jeszcze sto, postanowiła w duchu.


Brama zamknęła się z hukiem za Neafel, która zatrzymała się w przejściu, rozglądając się spojrzeniem pełnym zaciekawienia.
Biała Grań, skąpana w blasku zachodzącego słońca, doskonale się prezentowała w oczach zmęczonej ostatnimi dniami wędrówki Bosmerki. Tuż obok wejścia wrzała praca w kuźni – kobieta o ciemnej karnacji w pocie czoła dorzucała węgla do pieca. Niedaleko niej z wrzaskiem przebiegły goniące się dzieciaki, potrącając i popychając idących ludzi. Jakiś mężczyzna rąbał drewno, z kolei przekupka przy straganie z warzywami zachęcała do kupna jej towaru. Jeszcze inna wychwalała biżuterię i ozdoby, wykonane przez świętej pamięci Eorlunda Siwowłosego. Dwaj strażnicy żartowali przed wejściem do sklepu. Swojska atmosfera, jaka tu panowała, wprowadziła Bosmerkę w szczęśliwy nastrój.
Zadowolona poszła do handlarza różnościami i spieniężyła wszystko, co jeszcze jej pozostało, zostawiając jedynie broń.

*

Czysta i porządnie ubrana oraz z solidnym posiłkiem w żołądku elfka postanowiła udać się na audiencję u jarla Balgruufa.
Jednak im wyżej wchodziła po stopniach prowadzących do pałacu, tym większe ogarniały ją wątpliwości. Czy dobrze robi? Wiele słyszała plotek o Nordach, czy to w Cyrodiil, czy to w Puszczy Valen. Zawsze określano ich jako rasistów odnoszących się z pogardą do nie-norskości. Ona sama nie spotkała żywego zaprzeczenia tej tezy.
Wzięła głęboki oddech i pchnęła drzwi.
Pałac od środka był, no cóż, ogromny. Dużo większy niż ten w Pękninie. Neafel stąpała ostrożnie, nie chcąc zmącić wszechobecnej ciszy.
Wspięła się po ostatnich schodach i stanęła całkowicie na widoku jarla. Nord, który najlepsze lata miał już za sobą, siedział wygodnie na tronie. Odziany był w bogate szaty, a na głowie połyskiwał lekko przechylony diadem. Przerwał cichą rozmowę prowadzoną ze swym doradcą i utkwił wzrok w Leśnej Elfce.
Neafel podeszła jeszcze parę kroków i uklękła, chowając się za paleniskiem na środku sali. Po bokach stały długie stoły ze srebrną zastawą.
- Wstań. W jakiej sprawie przybywasz do jarla Białej Grani, Balgruufa Większego? – rzekł doradca, spoglądając z niechęcią na Bosmerkę. Z jego spojrzenia wyczytała, że powinna się wpierw umówić na specjalną audiencję, a nie przychodzić bez zapowiedzi.
Trudno. Ktoś musiał przekazać wieści, co się stało z grupą Rodericka. Wstała i przybliżyła się do jarla.
- Mów – rozkazał.
- Jarl Pękniny wysłał do Białej Grani swojego człowieka wraz z obstawą. W trakcie podróży zostaliśmy napadnięci przez płatnego mordercę, a tajne dokumenty przeznaczone dla was, panie, przechwycono. Wszystkich wymordowano, jedynie mi udało się umknąć. Przybyłam, aby o tym donieść. – Neafel przełknęła cicho ślinę. Czy to, że pominęła Sowę, jest bardzo istotnym faktem?
- Kto dokładniej zginął?
- Nie wiem, skąd pochodzili, ale znam ich imiona. Roderick, człowiek jarla, oraz najemnicy: Redgard Dhuzke, Yrlor, zwany Dwemerem, Dunmer Fotys Girero, Orki Gashklak i Nashklak.
Balgruuf milczał, wpatrzony gdzieś w przestrzeń. Słowa, które przed chwilą usłyszał, wywarły na nim niemałe wrażenie. Bosmerce to pochlebiło, gdyż większość była jedynie jej domysłami. Wciąż miała w pamięci niewolę u Altmera, robienie „konkurencji” Mrocznemu Bractwu, przesłuchiwanie jakiegoś biedaka, nieustanne pytanie o dokumenty. To wszystko pozwoliło jej wysunąć pewne wnioski.
- Roderick był jednym z lepszych ludzi Di-Leja. Jego śmierć to niepowetowana strata – mruknął jarl, bardziej do siebie.
- Pewnie jesteś wyczerpana wędrówką – odezwał się doradca. – Jesteśmy wdzięczni ci za wiadomości. Możesz być spokojna, znajdziemy kogoś wypoczętego i wyślemy odpowiedź do Pękniny. Tymczasem możesz spędzić kilka dni w mieście i nabrać sił. – To mówiąc, wręczył jej woreczek z pieniędzmi, dają równocześnie jednoznacznym spojrzeniem do zrozumienia, że jej obecność nie jest tu mile widziana.
Neafel zrozumiała przekaz i opuściła pałac.

*

Gospoda „Pod Chorągwianą Klaczą” z racji później pory była już wypełniona po brzegi. Śliczna barmanka Ysolda, która przejęła interes parę lat temu, uwijała się między biesiadującymi. Wokół paleniska na środku niewielkiej, acz przytulnej karczmy stały ławy zajęte głównie przez obficie pijących i głośno rozmawiających mężczyzn wielu ras. W głębi lokalu, w samym jego rogu, stał niewielki stolik, a przy nim siedziała wojowniczka siłująca się na rękę z Redgardem. Niedaleko nich śpiewał bard, co jakiś czas zagadujący do przechodzącej karczmarki i próbujący ją a to pocałować, a to objąć. Jednak ta jedynie zwinnie unikała jego miłosnych zagrywek. Kiedy Neafel znalazła się w tym miejscu, to wszystko po prostu ją przytłoczyło. Harmider, jaki panował, był niemal nie do zniesienia. Mocno oszołomiona opadła na najbliższe krzesło, przy cudem wolnym stole. Niewątpliwie nikt go jeszcze nie zajął dlatego, bo był za daleko od centrum rozmów.
- Psia jego mać! Nie mówcie mi, że popieracie tego sukinsyna! – rozległ się czyjś głos, zagłuszający wszechobecny hałas.
Szmer szeptów rozniósł się po sali.
- Dobrze gada! – zawołał ktoś. – Polać mu, polać!
- Dziękuję, dziękuję – rzekł pierwszy rozmówca.
Bosmerka wyciągnęła szyję. Mężczyzna, który znajdował się w centrum uwagi, odznaczał się cechami typowymi dla Nordów: płowe, długie włosy, krótki zarost i butna postawa. Kojarzył jej się z kimś… Przymknęła powieki; ni stąd, ni zowąd, pojawił jej się przed oczyma obraz innej karczmy - ale tam byli Argonianie. Awantura… Przypomniała sobie: „Pod Pszczelim Żądłem”!
A niedaleko niej stał nie kto inny, tylko Ivevar. Nord, którego Roderick sprytnie upił i zamknął w więzieniu.
– Co ja tam… - zająknął się Ivevar. - Ano właśnie. Wy mówta, że niby „Zabójca Smoków”, „Zbawiciel Świata” i inne teksty, ale ja wiem swoje. On nie jest już taki lubiany, o nie.
- Dalej, dalej! – krzyknął ten od polewania. Pomruk powszechnego zadowolenia przybrał na sile.
- I wiecie co? Wiecie co? Zanim przyjechałem do Grani, byłem w Pękninie. Tak, tam, gdzie zrobili wylęgarnię zwierzęcej zarazy. Ale nadzieja umiera ostatnia! – Ivevar mówił coraz głośniej. – Takich, co myślę jak ja, jest dużo. Bardzo dużo. I wiecie co? Spotkałem się z nimi, a jak!
- Morda w kubeł, kłamco i oszuście! – zakrzyknął oburzony jego słowami mały Breton. Naraz otaczający go Nordowie stłamsili go i uciszyli.
- Opowiedz o spotkaniu! – poprosił Redgard, który po wygraniu dwóch do trzech rund siłowania opuścił wojowniczkę i dołączył do mężczyzn wokół paleniska.
- Zaraz tam o spotkaniu. Skąd no ja mam wiedzieć, czyście nie donosiciele? – opierał się Kamienny Młot.
- Gdzie tam, my? Myśmy sami swoi! – zaperzył się jeden z pozostałych Nordów.
- Kto szpicel, niech wstanie! My się z nim policzymy! – zakrzyknął kolejny, posyłając złowrogie spojrzenie Bretonowi.
- No, no. Niech będzie – zgodził się wreszcie Ivevar, ale ściszył głos. Słuchacze otoczyli go ciasnym kręgiem, tak że Neafel z pewnym trudem łapała słowa. - A więc było nas czterech, spotkaliśmy się w pewnej rezydencji w mieście. Jeden był taki garbaty, o niskim głosie jak morderca i podobnym spojrzeniu. Nie lubił tego gada-jarla, więc od razu mi się spodobał. Drugi był wysoki, ale chudy, a głos miał jak baba, prawie piskliwy. Na początku strasznie się bał, że niby przewaga liczebna zarazy w mieście i w ogóle. Trzeci, ostatni, miał takie dziwne spojrzenie, nie wiem czy nie gorsze od tego mordercy. Niby wyglądał normalnie, ale oczy takie jakieś rozbiegane. I jeszcze ten ochrypły głos, aż ciarki przechodzą po plecach. Ten spytał, co się stało z Lailą i Maven, bo przecież trudno pozbyć się takich kobitek, co mają władzę w garści, nie? – Ivevar zrobił przerwę na pociągnięcie solidnego łyku z kufla. Tymczasem wokół niego zrobił się już niemały tłumek słuchaczy. – Potem pogadaliśmy o tym cudownym miodzie Czarnych Róż. Miałem wrażenie, jakby strasznie mi się przypatrywali, oczekiwali ode mnie czegoś czy nie wiem sam. No ale co zrobić, podpity byłem trochu, język się plątał i o czym mówiliśmy potem, to cóż, nie pamiętam. Dużo mi miodu dali, może to dlatego. Potem chciałem ich znowu znaleźć, może znów pogadać. Nie znalazłem ich. A szkoda, bo wiecie jak się poznaliśmy? Rozmawiałem z jednym takim knypkiem swego czasu w karczmie, popierał króla. Jak mu powiedziałem, że słyszałem o tajnej organizacji, co jest przeciw królowi to tak się przestraszył, że zbladł jak trup. Następnego dnia ten z dziwnym spojrzeniem do mnie zagadał i się spotkaliśmy. Bo wiecie, oni też szukają tej organizacji. Ale pewnie już znaleźli i mnie wystawili, bo ich nie widu ni słychu, a ja tkwię tutaj i szukam. – Pod sam koniec opowieści Ivevar posmutniał.
- To oszczerstwa wobec Króla! – krzyknął Breton, wyrwawszy się Nordom. – Zapłacisz za swoje kłamstwa! Podły niegodziwcu!
- Ty żałosny kmiotku, jak mnie nazwałeś?! – ryknął Ivevar i chwycił za broń. Jego słuchacze uczynili podobnie, tak samo zaś zwolennicy Bretona.
- Moi drodzy, czy możecie rozwiązywać spory na zewnątrz? – poprosiła łagodnym głosem Ysolda. – Jeszcze rozlejecie piwo.
Ostatni argument przemówił do większości. Złapali szamoczącego się Bretona i wyrzucili, a właściwie rzecz biorąc wykopali go z gospody.
- Nie będzie nam tu mącił spokoju – stwierdził Redgard, który w tym wypadku opowiedział się po stronie Nordów.
- Dokładnie, przy… jacielu. – Ivevar poklepał go serdecznie po plecach i zakołysał się lekko. Bosmerka przeczuwała, że czeka go jutro solidny kac.
- Ej, chłopaki, co wyście, mięczaki? – odezwał się młodszy z Nordów. – Gościu nawyzywał, na pierwszy rzut oka widać, że donosiciel, a wy go tylko wyrzuciliście?
- Bo wiesz, młody – starszy Nord, z włosami przetykanymi siwizną, wziął go pod ramię. – W naszym wieku są już wyraźnie priorytety. Nie będziemy się tłukli z jedną przybłędą w taki piękny wieczór. Jutro rano też jest dzień, więc zdążymy się z nim rozprawić. Kolejka dla wszystkich!
Z każdej strony podniosły się radosne okrzyki. Zadowolony mężczyzna rzucił na ladę sakiewkę z pieniędzmi, która głośno zabrzęczała upadając na blat. Zabiegana karczmarka szybko pojawiła się z tacami pełnymi butelek miodu, piwa i wina. Kiedy podeszła do siedzącej w cieniu elfki, ta po krótkiej chwili zastanowienia wybrała wino z Alto. Odkorkowała gąsiorek i nalała sobie do kubka, przyglądając się purpurowej cieczy.
- Czemu młoda dama siedzi sama, podczas gdy wszędzie otaczają ją przyjaźni ludzie?
Neafel uniosła wzrok. Nad jej stolikiem pochylił się młody człowiek. Długie, błyszczące brązowe włosy miał zaczesane do tyłu, odsłaniając jasną, pociągłą twarz, z której spoglądały na nią uważnie piwne oczy. Odziany był w elegancko skrojony czarny strój, wyraźnie zrobiony na zamówienie. Na jednym z jego palców połyskiwał sygnet ze szmaragdem. Kiedy lepiej się przypatrzyła, zauważyła wystający z jego kieszeni złoty łańcuszek od naszyjnika. Sprawiał wrażenie bogatego i zamożnego; elfka przypuszczała, że pochodzi z cyrodiilskiej rodziny kupieckiej.
- Nie znam tu nikogo – wyznała, zerkając na niego nieufnie.
- Doprawdy? Cóż za strata! Czy pani wie, jakie wspaniałe osoby można tu poznać? – młodzieniec w mgnieniu oka dosiadł się do niej, uśmiechając się po przyjacielsku.
- Na przykład? – zapytała Bosmerka, unosząc kubek do ust.
- Na przykład mnie. Jestem dżentelmenem wartym uwagi, nie żartuję – zapewnił solennie, przybierając poważny wyraz twarzy.
- To cudownie. Na pewno może mi pan powiedzieć o sobie wiele dobrego – stwierdziła, pociągając głęboki łyk. On o sobie, ja nic o mnie, pomyślała. Tak będzie najlepiej.
- I zamierzam opowiedzieć, droga pani. Jestem wykształcony, błyskotliwy i zachwycający. Damy w moim towarzystwie często mdleją – oznajmił z błyskiem w oku.
- Czyżby? Czy ma pan jakieś plany wobec mnie? – zapytała niewinnie i zaśmiała się cicho.
- Póki co, nie. Ale wszystko może się zmienić, proszę mnie jeszcze nie skreślać. Bardzo głośne to towarzystwo koło nas, czyż nie?
Miał rację. Biesiadnicy wokół paleniska po raz kolejni zaśmiewali się do łez, śpiewając mocno wulgarną piosnkę. Większość z nich była pod wpływem, swoim zachowaniem skutecznie zagłuszając nawet własne myśli.
- Ma pan pełną rację.
- Nie sposób było nie usłyszeć ich rozmowy, prawda? Ach, ta polityka. Jedni za Królem, inni przeciw.
- Zaiste. – Neafel nie wiedziała, za kim jest jej rozmówca, toteż za rozsądne uznała wstrzymanie się z wygłaszaniem swoich opinii.
- Fascynujące – rzekł młodzian, wpatrując się w jej oczy. – Jestem zaskoczony, jak można mieć tylu wrogów i sojuszników jednocześnie. A pani? Co pani o tym sądzi?
Elfka utkwiła spojrzenie w trunku, nie wiedząc jak odpowiedzieć. W końcu zdecydowała się na ostrożne stwierdzenie:
- Nie wiem, co o tym wszystkim myśleć. Nie interesuję się polityką.
- Rozumiem panią, ja także. Jednak co począć, kiedy to polityka interesuje się nami? Jakieś zdanie trzeba mieć, a nie ślepo podążać za stadem. To sprzyja manipulacji.
- Ma pan rację, kolejny raz podczas tego wieczoru. Niestety, nie mogę opowiedzieć się za żadną ze stron, gdyż nie znam wszystkich argumentów – wyjaśniła gładko. – Jestem w Skyrim przejazdem, słabo znam ten kraj i jego problemy.
- Jacy my jesteśmy do siebie podobni, proszę pani! Ja mam zupełnie tak samo. Musimy jeszcze kiedyś się spotkać. Tymczasem wybaczy mi pani, ale udam się na spoczynek. – Młodzieniec wstał od stołu, ukłonił się lekko i opuścił lokal. W tym samym momencie rozpoczęła się bójka.


Kolejna salwa śmiechu skutecznie wyrwała Neafel z półsnu. Pomimo środka nocy wciąż trwała radosna popijawa w karczmie, a Ysolda, chcąc mieć jeszcze jakieś środki na życie, nie przerywała jej – mocno już pijani mężczyźni zachowali zdolność zamawiania kolejnych trunków, a pieniądze były potrzebne właścicielce lokalu.
Kiedy Bosmerka uświadomiła sobie, że i tak nie zaśnie, zsunęła się z łóżka, szybko ubrała i wyszła na dwór. Świeże powietrze dobrze mi zrobi, pomyślała. Łatwiej później zasnę. Nordowie nie mogą mieć aż tak mocnych głów.
Nad głową elfki rozciągało się gwieździste niebo. Dwa księżyce to chowały się za pojedynczymi chmurami, to wyłaniały się, by rzucić słabe światło na pogrążone we śnie miasto. Neafel opatuliła się cieplej płaszczem „pożyczonym” od jednego z gości, kiedy oziębił ją chłodny powiew. Wszystko wyglądało tak tajemniczo.
Zatrzymała się, wodząc wzrokiem po opuszczonych straganach. W karczmie obiło jej się o uszy, że w porównaniu z innymi miastami Biała Grań wiele się nie zmieniła. Wciąż pozostawała neutralna, z niewielką przewagą Nordów oraz mieszanką pozostałych ras. W „Chorągwianej Klaczy” słyszała nawet o sklepie prowadzonym przez Leśnego Elfa. Musiała tam zajrzeć za dnia. Może powinna też pojechać do Rzecznej Puszczy? Może tam będzie więcej jej pobratymców.
- Nocna przechadzka? – usłyszała głos.
Zaskoczona odwróciła głowę. W jej kierunku zmierzał młodzieniec, który raczył ją rozmową parę godzin temu.
- Na to wygląda – odparła Neafel, przyglądając się mu ukradkiem.
Włosy lekko zmierzwione opadały mu na czoło, zasłaniając oczy. Zziębniętymi dłońmi trzymał zarzucone na ramionach futro. Bosmerka zauważyła, że nawet się nie przebrał.
- Ja również nie mogę zasnąć. Musiałem zjeść za ciężki posiłek – stwierdził i zaśmiał się melodyjnie.
- Wyrazy współczucia.
- Czemu pani taka nierozmowna? Och, i najmocniej przepraszam. Powinienem się już dawno przedstawić. Jestem Apelio Velvne, pochodzę z Cyrodiil, rzecz jasna. – Młodzian wyciągnął ku niej dłoń.
- Neafel z Puszczy Valen. – Bosmerka ujęła ją i po krótkiej chwili puściła. Miał zimną rękę, ale z pewnością była to wina chłodnej nocy.
- Wybaczy mi pani, ale nie jestem godny zwracać się do pani po imieniu. Tak więc, muszę zauważyć, że noc jeszcze młoda, acz zimna. Niech więc to pani nie zraża do naszego miasta, gdyż słyszałem, że jest pani przejazdem.
- To prawda, ale nie do końca. Zamierzam zostać tu na kilka dni.
- Naprawdę? To cudowne! A jakie ma pani plany na później? Może mógłbym coś zaproponować?
Bosmerka zamyśliła się. Ostatniego wieczoru usłyszała co nieco o Najwyższym Królu. Może czas pojechać do Samotni i wyrobić sobie własne zdanie?
- Chciałabym pojechać do Samotni – wyznała.
- Doprawdy? Tak się składa, że mam tam rodzinę. Moglibyśmy razem tam pojechać. Doskonale umiliłaby mi pani czas.
- Ty również jesteś dobrym towarzyszem rozmów, Apelio.
- Pochlebia mi pani. Niestety, wydaje mi się, że wczoraj za dużo wypiłem. Ci Nordowie mnie ośmielili, rozumie pani. Wydawało mi się, że mam mocniejszą głowę. Na pewno palnąłem już jakąś głupotę – Velvne zaśmiał się cicho.
- Nie przesadzaj. Ja również piłam. Wszystko jest dla ludzi czy elfów, trzeba jedynie z umiarem.
- Zapamiętam tę radę. Jednak w taką noc łatwo się przeziębić. Myślę, że oboje musimy wrócić do łóżek. Dobrej nocy – Apelio pożegnał się i szybkim krokiem oddalił się między domy.
Neafel potarła zmarznięte dłonie i udała się do gospody, w której powoli cichły śpiewy.

*

- Dzień dobry, co podać? – zapytała Ysolda.
Neafel oderwała senne spojrzenie od ściany i nie do końca przytomnie zerknęła na karczmarkę. Nagle dotarło do niej, że dziewczyna czeka na odpowiedź.
- Ekhem… Poproszę coś rozgrzewającego – powiedziała, pocierając zaspane oczy.
Niektórzy wczorajsi klienci, wbrew nadziejom elfki, zostali na noc. I, jak się okazało, potrafili hałasować nawet przez sen. Głośne chrapanie nie miało końca, a Bosmerka mimo usilnych prób nie mogła zmrużyć oka.
Neafel stłumiła ziewnięcie, kiedy pojawiła się przed nią parująca miska zupy. Przysunęła do siebie naczynie i bez ociągania się zaczęła pochłaniać posiłek. Jak zauważyła, zimny klimat Skyrim zwiększał jej apetyt.
Gdy kończyła jeść, do gospody wpadł młody chłopak. Rozejrzał się po pomieszczeniu i dostrzegłszy Bosmerkę siedzącą w kącie, podbiegł do niej i wysapał, opierając się o stół:
- Jarl chce się z tobą widzieć.
Elfka opuściła łyżkę i spojrzała na chłopaka, który najwyraźniej na coś czekał. Po chwili zastanowienia Bosmerka wyjęła monetę z mieszka i podała mu ją, co musiało go zadowolić, bowiem opuścił karczmę prawie tak szybko, jak tu wszedł.
Neafel wstała od stołu i otrzepała się z nieistniejących pyłków. Skoro jarl ją wzywał, musiało to być coś ważnego. Upewniwszy się, że wszystkie swoje rzeczy ma przy sobie, udała się na spotkanie w pałacu.
Wychodząc z oberży zatrzymała się w drzwiach, odwracając głowę i patrząc w przestrzeń. Czy aby na pewno niczego nie zapomniała? Słyszała dużo o złodziejach i nie chciała paść ich ofiarą. Spojrzała na swój pas, na pochwę od sztyletu i mieszek, jednocześnie idąc parę kroków do przodu. Wszystko na swoim miejscu – wyglądało na to, że niepotrzebnie się martwiła.
Nagle poczuła mocne uderzenie w bark, które wytrąciło ją z równowagi. Oparła się o drzwi, szukając wzrokiem winowajcy.
- Najmocniej przepraszam. Nie zauważyłem cię – przeprosił nie kto inny, a młodzieniec zwany Apeliem.
- Nic się nie stało – rzuciła Neafel, poprawiając ubranie.
- Wybierasz się gdzieś? – zapytał, spoglądając na nią uważnie.
- Tak, do pałacu. A teraz wybacz, ale śpieszę się – odcięła się niezbyt grzecznie, rozcierając obolały bark. Szybko wyminęła go i szybkim krokiem pomaszerowała w stronę Smoczej Przystani.

*

- Wzywałeś mnie, panie? – Neafel przystanęła na szczycie schodów.
To tu kazał jej przyjść doradca jarla. Była to duża komnata za salą tronową. Przy ścianie oddzielającą salę od tejże komnaty stały wysokie regały zawalone licznymi książkami. Kilka kroków przed nimi mieścił się stół z rozłożoną mapą, na której położono różne małe figurki o bliżej nieznanym elfce przeznaczeniu. Obok stał widocznie zamyślony jarl, który dopiero teraz zauważył Bosmerkę.
- Tak, chodź tutaj – rozkazał, odrywając wzrok od mapy i otwierając schowany pod stołem kufer, którego Neafel wcześniej nie zauważyła. Jarl wyjął z niego zapieczętowane dokumenty i wręczył je elfce. – No, na co czekasz – ponaglił, widząc w jej oczach wahanie.
Bosmerka podeszła kilka kroków i niepewnie wzięła papiery do ręki. Co to wszystko ma znaczyć?
- Musisz się zastanawiać, dlaczego ci to daję, hm? – zapytał, odgadując jej myśli. - Otóż jest to korespondencja do samego Najwyższego Króla Skyrim. Potraktuj to jako ogromny zaszczyt. Rodrik cię wybrał do swojej kompani, a ja ufam jego osądowi. Poza tym, skoro udało ci się przeżyć jako jedynej ze wszystkich najemników, faktycznie musisz mieć jakiś potencjał. Strzeż tego jak oka w głowie. Masz to przekazać do rąk własnych Króla. Nikt nie może się dowiedzieć o twojej misji, rozumiesz?
- Kiedy mam wyruszyć, panie?
- Jutro z samego rana ze stajni pod miastem odjeżdża wóz do Samotni. Zabierzesz się razem z innymi pasażerami. To wszystko, co musisz wiedzieć. Mój doradca da ci pieniądze na drogę.
Ledwie wypowiedział te słowa, a jakby znikąd pojawił się tu zupełnie bezszelestnie wspomniany doradca. Ukłonił się lekko jarlowi, rzucił przelotne spojrzenie elfce i położył mieszek z pieniędzmi na stół. Neafel chwyciła go i uklękła na jedno kolano, po czym zeszła schodami do sali tronowej. Kiedy była na czwartym stopniu, usłyszała głos doradcy:
- Dlaczego ona?
Bosmerka momentalnie zatrzymała się, chcąc znać odpowiedź. Po dłużej chwili jarl rzekł:
- Sam dobrze wiesz, że nie mamy nikogo zaufanego. Motyle są wszędzie, a ona może być po naszej stronie. Po co mówiłaby o ataku? Nasi wrogowie woleliby, abyśmy dowiedzieli się o tym jak najpóźniej.
- To prawda, ale jeśli to przykrywka?
- Musimy zaryzykować… Jeśli jednak okaże się to błędem, nie pozostanie nam nic innego, jak znaleźć ją i wymierzyć sprawiedliwość.
Neafel przełknęła cicho ślinę i opuściła pałac.

*

Bosmerka postanowiła ostatni dzień swojego pobytu w Białej Grani spędzić na zwiedzaniu i drobnych zakupach. Jej pierwszym celem był „Pijany Łowca”, sklep, w którym miała nadzieję znaleźć elfiego łuczarza. Szybko odnalazła niewielki budynek na wzniesieniu przy bramie do miasta. Pewnym krokiem podeszła do drzwi i pchnęła je.
- Witaj, siostro elfko – przywitał się stojący za ladą Bosmer z długimi, rudymi włosami i brodą. Neafel zauważyła również, że tak jak ona ma zapleciony warkocz. – Dobrze jest zobaczyć od czasu do czasu kogoś z naszych stron. Jestem Elrindir.
- Neafel, miło mi. Sam prowadzisz sklep? – zapytała i rozejrzała się po pomieszczeniu. Jej uwagę przykuła sterta skór zwierzęcych, leżąca nieopodal. Ktoś musiał wiele dni polować.
- Nie, pomaga mi mój brat, Anoriath. Ostatnio był na polowaniu, jak widzisz.
- Musi być świetnym łucznikiem.
- To prawda. Wiesz, że kiedyś nawet Mroczne Bractwo na niego polowało? Na szczęście byłem obok i załatwiliśmy drania. Straże nie były zadowolone, kiedy przynieśliśmy im związanego mordercę, ale przynajmniej zamach się nie powtórzył. A właśnie, podać coś?
- Wezmę trochę ebonowych strzał, jeśli masz – stwierdziła Bosmerka.
- Ebonowych? – Elf uniósł brwi, lecz po chwili je zmarszczył. – Czy mogę zobaczyć…?
Łuczarz wyszedł zza lady, podszedł do zaskoczonej Neafel i zdjął z jej pleców łuk. Gwizdnął z uznaniem, kiedy oglądał go ze wszystkich stron.
- Prawdziwy skarb. Nawet nie chcę zgadywać, jak weszłaś w posiadanie takiego cudeńka – wyznał, spoglądając z podziwem na elfkę. – Wracając do strzał… - Elrindir otrząsnął się i poszedł szukać czegoś za ladą. Po chwili wyprostował się, dzierżąc w garści kilkanaście czarnych strzał. – To wszystko, co mam – rzekł przepraszająco. – Większość osób kupuje stalowe, rozumiesz.
- Ile płacę? – odparła Neafel.
- Sto septimow.
Bosmerka odliczyła monety z mieszka otrzymanego niedawno w pałacu i położyła je na ladzie. Kupione strzały włożyła do kołczanu na plecach, zawiesiła obok niego swój łuk i opuściła „Pijanego Łowcę”, udając się na dalsze zwiedzanie Białej Grani.

*

Był świt, 3 Pierwszych Mrozów, kiedy Neafel opuszczała jeszcze pogrążone we śnie i mgle miasto. Nieco zaspana i nieprzytomna odnalazła stajnię i wóz, na którym siedzieli już wszyscy pasażerowie z woźnicą. Przeprosiła za zwłokę i po wręczeniu należnej opłaty, usiadła na ostatnim wolnym miejscu. Przetarła kilkakrotnie oczy, zmuszając niebywale ciężkie powieki do pozostania jeszcze kilka chwil w górze. Po raz ostatni omiotła sennym spojrzeniem okolicę i mury. Czuła delikatny dotyk papieru w ukrytej, wewnętrznej kieszeni na piersi. Jednak zmęczenie zwyciężyło, i bez większych refleksji jej głowa opadła w dół, a Bosmerka zapadła w głęboki sen. Woźnica smagnął lejcami konie, które ze stukotem ruszyły do przodu.
Neafel nie mogła już widzieć, jak jeden z pasażerów, przystojny i młody Cesarski, uśmiechnął się lekko patrząc na śpiącą elfkę.


Gwałtowny wstrząs wyrwał ze snu Neafel, kiedy wóz podskoczył wjeżdżając na wybój. Odruchowo poklepała się po kieszeniach, upewniając się, czy wszystko ma przy sobie. Słońce wiszące wysoko nad głową elfki nie oznaczało niczego innego jak to, że obudziła się w samo południe. Współpasażerowie, zupełnie nie zainteresowani Bosmerką, rozmawiali cicho, tak że dopiero teraz do jej zaspanego umysłu dotarły poszczególne słowa.
- Podobno życie towarzyskie w Samotni kwitnie jak nigdy – odezwał się podstarzały Breton. Garbił się bardziej niż pozostali, a jego oblicze pokrywały liczne zmarszczki. Neafel skrzywiła się w duszy, gdyż, chociaż była bardzo młodą elfką, zdążyła nabrać od swoich pobratymców pogardy dla ludzkiego, krótkiego żywota.
- To prawda. Nie wiedzieć czemu, Król przy sobie trzyma ludzi jako poddanych, a w innych miastach aż roi się od elfów czy zwierzoludzi – prychnął młody Nord, z wyglądu przypominający Sowę. Bosmerka miała nawet przez chwilę wrażenie, że to on, ale Sowa był przecież niemową.
- Słyszeliście ostatnie wieści? – spytał Cesarski w sile wieku o pospolitej twarzy. Jego jedyną cechą charakterystyczną była długa szrama przecinająca lewy policzek i ciągnąca się aż do szyi. – Podobno ostatnimi czasy coraz częściej przybywają do nas Leśne Elfy – ściszył głos, kątem oka spoglądając na Bosmerkę. – Niedawno kolejna grupa pojawiła się w Pękninie. Gadają coś o… zombie.
Elfkę sparaliżowało. Kolejni? To masakra w jej wiosce nie była jedyna? Nadstawiła uszu, chcąc usłyszeć każde słowo. Serce biło jej jak szalone. Co ten człowiek wie o jej rodakach?
- Gadanie – parsknął norski młodzieniec, przerywając panujący nastrój napięcia i tajemniczości. – Naćpali się skoomy czy innego cholerstwa i bredzą. Czego spodziewaliście się po dzikusach z lasu? – zaśmiał się, prowokująco spoglądając na Neafel.
- Kusmirze, nie podchodź do tego tak lekceważąco – zaoponował Breton. – Wbrew pozorom to poważny problem. Rexulus może coś o tym powiedzieć.
- W rzeczy samej, Morynie – zgodził się Cesarski. – Takie wieści szerzą wśród prostego ludu niepokój i strach. Skoro elfy, uciekając przed rzekomymi „zombie” dotarły aż tutaj, pomyślą prostacy, to czy i potencjalne zagrożenie tu nie dotrze? Niestety, w dzisiejszych czasach potęga Cesarstwa jest kwestionowana i niektórzy mogliby dojść do wniosku, że taka niedorzeczność, jak przejście hordy nieumarłych przez cały kraj aż do Skyrim, jest możliwa.
- Z całym szacunkiem, panie Runti, ale wszyscy dobrze znamy „potęgę” Cesarstwa – rzekł pogardliwie Kusmir. – Doskonale wiemy, jak „świetnie” radziło sobie z garstką rebeliantów!
- Garstką?! Chłopcze, co ty możesz wiedzieć?! To nie była garstka! – oburzył się Rexulus Runti. Ze złości poczerwieniał, a dłonie zacisnął w pięści. – Jak śmiesz przy mnie, wojskowym, prawić takie oszczerstwa?
- Przyjacielu, spokojnie, nie ma powodu do gniewu – uspokajał go Moryn, ale jego oblicze pociemniało, a garb jakby nieznacznie się zwiększył. – Po prostu młodzieniec jest niedoedukowany.
Nord uśmiechnął się pobłażliwie do starszych mężczyzn, ale odpuścił sobie dalszą rozmowę. Założył nogę na nogę i rozsiadł się wygodniej ze skrzyżowanymi rękoma, dając do zrozumienia, że zakończył dyskusję na dobre. Neafel oderwała wzrok od tej trójki, próbując oswoić się ze zdobytymi informacjami. Mocno zaskoczona dostrzegła jak dotąd milczącego Apelia. Była tak zainteresowana konwersacją, że nie zauważyła go wcześniej. On wręcz przeciwnie – od dłuższej chwili wpatrywał się w nią w skupieniu, lecz odwrócił głowę, gdy na niego spojrzała.
Velvne na swój piękny, czarny strój narzucił brązowy płaszcz podróżny. Ponadto na jego odsłoniętych, smukłych dłoniach Bosmerka nie zauważyła żadnych ozdób, nawet sygnetu. Pochwaliła w myślach jego rozwagę. Nie należało obnosić się w podróży ze swoim bogactwem, bo łatwo natrafić na złodziejaszka.
Apelio udał, że dopiero co spostrzegł, jak mu się przygląda i uśmiechnął się do niej promiennie.
- Już wstałaś? To cudownie. Pozwól, że ci przedstawię nasze towarzystwo. – Wskazał na wylegującego się Norda. – Kusmir, wychowanek Dzieciąt Wojny. Jego rodzice zginęli bohaterską śmiercią podczas jednego ze starć z Gromowładnymi, podczas którego poległa znaczna część sił wroga.
- Rebelianci próbowali splądrować grobowiec i ukraść Wyszczerbioną Koronę, ale żołnierze powstrzymali ich przed tym bluźnierczym czynem – wtrącił Kusmir.
- Moryn Hastieve, weteran wojenny – ciągnął dalej Apelio, pokazując na Bretona. – Walczył w większości starć, a przede wszystkim w wielkiej Bitwie o Białą Grań, gdzie okrył się chwałą wraz z towarzyszem broni, Rexulusem Runti.
- To była bitwa – zamyślił się Moryn. – Było pewne, że wygramy, to była tylko kwestia czasu. Gromowładni nie mieli szans przejąć miasta. A potem nagle pojawił się nasz wspaniały Król – powiedział z przekąsem. Rexulus zgromił go wzrokiem.
- Panowie, to Neafel z Puszczy Valen – przedstawił ją na koniec Velvne.
- Leśna Elfka? – Rexulus uniósł brwi, ale było to pytanie retoryczne; tylko ślepiec nie rozpoznałby elfa.
- Tak, jestem Bosmerką.
- To zaiste interesujące. Co elfka robi w najszybszym, najlepszym i najdroższym wozie na trasie do Samotni? Skąd ma pieniądze? – dociekał Cesarski.
Neafel poczuła jak stróżka potu spływa jej po karku. Musiała szybko wymyślić jakieś kłamstwo.
- Ja… jadę zaciągnąć się do wojska – wypaliła. Wyglądało na to, że współpasażerowie popierali Króla, więc uznała to za bezpieczną odpowiedź.
- Do wojska… I przy okazji wywalczyć kolejne miasto do oddania! – zakpił Kusmir. – Leśnym Elfom nie starczy Rzeczna Puszcza?
Rzeczna Puszcza? Neafel poczuła ukłucie żalu, że nie zdążyła tam zajrzeć. To tam byli jej rodacy?
- Słyszałem, że sam jarl wspiera twoją podróż – odezwał się Moryn.
- Jarl Balgruuf docenił moje umiejętności strzeleckie. Uznał, że muszę jak najszybciej zaprezentować się Królowi – skłamała, pocierając nieznacznie dłonie.
- Doskonale. Za jakiś czas jest kolejny festyn w Samotni, będzie też turniej. Walki na miecze, pokazy magii i konkurs dla łuczników. Może spróbujesz swoich sił? – zaproponował Breton. – Chętnie zobaczę twoje umiejętności.
- Przemyślę to.
Zapadła cisza. Nikt nie czuł się zobowiązany do przedłużania pogawędki. Kusmir ziewnął, nie trudząc się nawet zasłonięciem ust. Potem splótł dłonie pod głową i zamknął oczy, najwyraźniej w ten sposób udając się na spoczynek. Starzy przyjaciele, Rexulus i Moryn, również stracili zainteresowanie resztą towarzystwa. Pochylili się ku sobie i zaczęli rozmawiać dalej tak cicho, że Neafel nie rozumiała ani słowa. Apelio zaś zajął się obserwowaniem bezchmurnego nieba. Bosmerka nie wiedząc, co ze sobą począć, rozejrzała się po okolicy.
Lekko pagórkowaty teren na pierwszy rzut oka nie ukrywał nic interesującego. Lecz gdy przyjrzała się uważniej, zaczęła dostrzegać szczegóły, które mogły być powiązane z jakąś głębszą historią. Choćby mały kromlech ukryty w zaroślach przy drodze, okalający… No właśnie? Z wierzchu wyglądało to jak wejście do kurhanu, tyle że zasypane. Czy słusznie się domyślała, tego nie była do końca pewna.
Zbliżali się do rozstaju dróg. Pierwszy z trzech wozów ich karawany, wożący pozostałych pasażerów, skręcił w prawo. Ominął przy tym rozszarpane ciało Khajiita w szklanej zbroi i niedźwiedzia z kilkoma strzałami wystającymi z okolic serca. Neafel skrzywiła się lekko – mało kto lubi oglądać trupy. Czy to najemnicy strzegący wozów ustrzelili drapieżnika, czy ktoś inny? Nie zastanawiała się nad tym dłużej, gdyż zarówno wóz z nią, jak i ten ostatni, z bagażami, zostawił nieboszczyka z tyłu. Mogła podziwiać dalej krajobraz Skyrim. Tu niewielkie jeziorko z krabami błotnymi, tam dróżka prowadząca do jaskini… Naprawdę, było na co popatrzeć.
Elfka chłonęła widoki w milczeniu, gdy nagle dostrzegła pewien dziwny obiekt.
- Co to jest? – zapytała Apelia. Był to wysoki, kamienny obelisk, stojący tu najwyraźniej bez większego celu. Nie wyglądał na obiekt czci ani na nic innego, co przychodziło Neafel do głowy jako mające praktyczne zastosowanie. Po co stawiać coś takiego na odludziu?
- Nazywają to Pomnikiem Gjukara – odpowiedział Velvne, zerkając na niego. - Nic specjalnego. Podobno można spotkać przy nim duchy.
- Duchy? – zdziwiła się Bosmerka.
- Tak mi mówili miejscowi. Nic interesującego.
Tymczasem karawana, pokonując po drodze kilka pagórków, wjechała do Rorikstead. Początkowo wioska wydawała się pusta – zbliżał się już wieczór i mało ludzi przebywało na dworze - jednak kilkoro biegających i krzyczących dzieci szybko udowodniło, że tak nie jest. Wóz zatrzymał się i Neafel zeskoczyła na ziemię, a za nią pozostali pasażerowie. Rozejrzała się po osadzie. Kilka drewnianych chat krytych strzechą, dwa pola, na których o tej porze roku już nic nie rosło oraz dwie krowy nie zrobiły na niej wielkiego wrażenia. Ponieważ nie miała bagażu, który mogłaby teraz odebrać, podążyła za Apeliem i Kusmirem w kierunku karczmy.
- Dzień dobry, widzę że szlachetni panowie, o i pani, przepraszam, nie zauważyłem, dotarli na miejsce szczęśliwie. Zadbałem już o pokoje, przygotowałem dobre jadło, możecie usiąść do stołów – gospodarz kłaniał się i kłaniał wchodzącym gościom, a usta mu się nie zamykały, gdyż za Neafel przybyli pozostali pasażerowie, z mniejszymi i większymi tobołkami.
Zgodnie z radą karczmarza usiedli do suto zastawionych stołów. Elfka nie pierwszy i nie ostatni raz przekonała się, z jak ważnymi osobistościami podróżuje – mebel aż się uginał od ciężaru jedzenia. Neafel wiedziała, że tego wieczoru nie zazna umiaru – może sobie na to pozwolić.
Usiedli w takim samym składzie, w którym siedzieli na wozach.
- Przekonamy się, czy jadło rzeczywiście tak wyborne, jak je zachwalał gospodarz – rzekł Rexulus, nabijając na widelec pieczonego ziemniaka.
- Podobno najlepszy jego rocznik – powiedział Moryn, nalewając sobie i przyjacielowi wina z Alto. Podał je dalej Apeliowi, który napełnił również usłużnie kielich Bosmerki.
- Pozwolicie – Rexulus odchrząknął, wstał, uniósł kielich z winem i wzniósł toast: - Za zdrowie naszego Króla, Wybranego przez Bogów, Ostatnie Smocze Dziecię i Zgubę Alduina, Wybawiciela z Uścisku i Agresji!
- Niech żyje Król! - zawołali gromko Kusmir, Moryn i Apelio. Neafel dla zachowania pozorów również uniosła kielich, mamrocząc tę frazę.
Cierpki, purpurowy napój wypełnił przełyk elfki, a na jej języku zakwitały raz po raz kolejne smaki. Pierwszy raz piła najlepsze - według niektórych - wino w Tamriel. Na chwilę poczuła się nieco oszołomiona, ale szybko się otrząsnęła.
- Tak pan kocha naszego Króla, panie Runti? - zakpił Kusmir, pociągając długi łyk. Neafel wyszła z założenia, że choć taki młody, z pewnością miał więcej od niej doświadczenia w alkoholowych sprawach.
- Niewątpliwie Dziecięta Wojny słusznie uznały, iż wojskowy rygor dobrze na ciebie wpłynie, młodzieńcze – odpowiedział za czerwieniącego się przyjaciela Moryn. Ze stoickim spokojem odkrajał kawałek od pieczystego stojącego na środku stołu.
- Z pewnością. Panowie tacy wykształceni, wystarczy że...
- Panie i panowie! - donośnym głosem odezwał się młody bard, który wyszedł na środek karczmy. - Proszę u uwagę!
Rozmowy ucichły. Kusmir zamknął usta i nałożył sobie kotleta z horkera.
- Chciałbym zaprezentować dzieło, jakie powstało w samej Akademi Bardów. Nie przedłużając... - Bard rozpoczął utwór grą na lutni, a potem począł śpiewać:

Pijemy za naszego Króla, za płynący jak wino czas. Za epokę cierpienia kres, za śmierć, co oszczędziła nas.
Pozbyliśmy się naszych wrogów, ziemię – odzyskaliśmy. Za męstwo, walkę i odwagę wieczną chwałą się okryliśmy.
Koniec z wrogami, jesteśmy wolni! Do niezależnego życia teraz zdolni.
Walka naszym żywiołem, myśmy Skyrim dzieci. Choć Sovengard wzywa – z naszych ciał duch nie uleci.
Bo ta ziemia należy do nas, my ją obronimy. W złotym wieku co się zaczął nie zazna nigdy zimy.


Gromkie brawa nagrodziły barda, który ukłonił się nisko.
- To był Wiek Radości – zawołał, przekrzykując klaskanie, po czym nadal się kłaniając wyszedł z karczmy. Dopiero wtedy ucichło.
- Jak dla mnie lepsza była ich pieśń o Bitwie – stwierdził sceptycznie Rexulus. - Miała w sobie to coś, co ma Ragnar Czerwony.
- Nie słyszałam nigdy pieśni o Bitwie. Mógłby ktoś mi przybliżyć treść? - poprosiła Neafel. Była pobudzona, wino krążyło w krwi. Zastanawiała się, czy kolejny opiekany por byłby słusznym wyborem.
- Nie zaśpiewamy ci jej, bo martwiłbym się o twoje uszy – odparł Moryn. - Ale ja z Rexulusem doskonale znamy szczegóły i możemy ci o wielkiej Bitwie opowiedzieć.
- O tak, proszę.
- Dobrze. - Nie musiała dużo nalegać. Weteranom wyraźnie dawało to dużą przyjemność. Moryn upił łyk wina i zaczął opowieść: - To był rok 204 naszej Ery, początek wiosny. Po wielu mniejszych potyczkach, mających utrudnić wrogowi działalność, doszło do odwlekanej Bitwy. Odwlekanej, gdyż na prośbę Smoczego Dziecięcia zawieszono broń na czas ratowania świata. Słońce powoli wschodziło, gdy pod murami Białej Grani zgromadziło się całe wojsko Ulfrika. To było dla niego bardzo ważne starcie, mogące zaważyć nad jego być albo nie być. Swojaki pokaz siły. Na polu pojawił się sam Ulfrik i generał Tulius. Nikt nie wiedział, co ich popchnęło do tej decyzji – czy to wzgląd na morale wojska, czy inny czort. Powiesz, że nierozsądne, a jak! Powiadają, że Ulfrik wysłał generałowi list, czy ten odważy się z nim walczyć podczas bitwy i nie stchórzy. Przebiegły lis! Gdyby tylko...
- Morynie, zbaczasz z tematu. Pozwól, że ja będę kontynuował – przerwał mu Rexulus i odchrząknął. - Słońce ledwie wyjrzało zza horyzontu, a już w rogi zadęto i walkę rozpoczęto. My, Cesarstwo, wspomagaliśmy strażników na murach, zaś rebelianci próbowali wedrzeć się do miasta. Sam stałem tuż przy bramie miasta, cośmy ją mocno zaryglowali i wielkim balem przyparli. Walka była zacięta. Żołnierze przy podniesionym moście bronili się jak mogli, stawiając opór, ale wróg napierał. Wtem ryk rozległ się tak przenikliwy, że co poniektórym broń z dłoni wypadła. Niebiosa przeciął ogromny smok, jaki nigdy się jeszcze nie pokazał. Krzyczeli, że to sam Alduin powstał z martwych. I jak nie przypikuje, pożerając zmagających się w starciu generała Tuliusa i Ulfrika! Wojska wroga w popłochu, nie wiemy co się dzieje. Co bojaźliwsi pierzchają w las. I nagle smok ląduje na samym środku bitwy, pomiędzy nami, a buntownikami, a z jego grzbietu zeskakuje nie kto inny, a... Smocze Dziecię. I przemawia do nas głosem potężnym, i wszyscy go słuchają. I powiada: zaprzestańcie walki! Wyzwalam was od tego ciężaru! Od teraz możecie cieszyć się wolnością! I krzyczy coś po smoczemu, i nagle wszyscy wiwatują, sam nie wiem, kiedy i ja zacząłem wiwatować, w końcu koniec Bitwy, wielu poległo, myśmy przeżyli i zwyciężyliśmy, prawda? Smocze Dziecię odlatuje na smoku, a my wracamy do koszarów, opatrzyć rany, wypić miód... Bitwa o Białą Grań się skończyła zwycięstwem obu stron, jak to ujął potem nasz Król.
- I co było potem? - zapytała Neafel, którą oczarowała ta opowieść. Prawdziwy smok!
- To nie jest już w ramach opowieści. Smocze Dziecię zostało Królem, kto chciał, to mógł zostać w wojsku, kto nie, to odszedł, jak ja i Moryn. Jesteśmy już za starzy na takie rzeczy – zakończył smutno Rexulus, ale Bosmerka miała wrażenie, że główny powód może być inny.
- I nic więcej? To tyle? - dopytywała się.
- O czym tu mówić? Król wprowadził swoje zmiany, zmienili się jarlowie... I żyjemy – Moryn pokiwał smutno głową.
- Nie o to chodzi, pewnie za mało dynamicznie walkę opisałem. Przepraszam, nie jestem dobry w tej dziedzinie. Zmieńmy temat – poprosił Rexulus.

*

Zbliżała się...? Północ? Pierwsza, druga w nocy? Neafel sama już nie wiedziała. W karczmie zostało już mało gości, rozmawiali ze sobą cicho, ledwie dosłyszalnie. Bosmerka siedziała przy swoim stole sama, a towarzystwa dotrzymywała jej opuszczona butelka wina. Kielich napełniał się niezauważalnie, nie pozwalając zatrzymać się i zadać pytania: który to już tego wieczora? W głowie jej szumiało, miała wrażenie, że zaraz się przewróci. Mimo to dawała radę już którąś godzinę wlać w siebie kolejne litry. Czasem brała jeszcze coś do jedzenia, na przykład teraz – małą, słodką bułeczkę.
- Mogę się dosiąść? - zapytał Apelio.
- Nie ma sprawy. - Neafel ugryzła kawałek bułeczki. Lukier rozpłynął się w ustach wprawiając ją w błogi nastrój.
- W Rorikstead dłuższy postój, wyruszamy dopiero pojutrze – oznajmił Velvne. - Bandyci zbudowali niewielką fortyfikację w kanionie nieopodal, najemnicy muszą się z tym uporać, nim wyruszymy. A i droga do kanionu niebezpieczna. Wiedziałaś o tym?
- Nie, mów dalej. - Może jeszcze jedna słodka bułka, zapytała samą siebie.
- Pasażerowie w wozie przed nami nie będą z nami jechać aż do Samotni. Jeden z nich zostaje tutaj, ktoś wysiądzie po drodze, jakiś poszukiwacz skarbów, pozostali do Smoczymostu.
- Interesujące.
- Daj spokój, wiem, że nie – zaśmiał się, po czym spojrzał jej w oczy. - O czym tak naprawdę myślisz?
Neafel przestała przeżuwać. O czym myślała?
- Jestem ciekawa, jak bardzo uciążliwy jest kac – wyznała. Nie krępowała się, aby to powiedzieć, to ciekawe.
- Serio? Widać nie rozstajesz się z butelką, odkąd poszedłem... Ja myślałem o rodzinie.
- Coś się z nią stało?
- Rozszarpał ich niedźwiedź.
- Och, tak mi przykro. Może... chcesz o tym opowiedzieć? Wiem, wiem, źle to brzmi, ale czasami dobrze jest się wygadać...
- Jechałem z rodzicami karawaną kupiecką Cesarskiego Miasta – zaczął mówić Apelio. - Miałem wtedy może kilka lat. Była wielka mgła, woźnice niekiedy nie widzieli wozu przed nim samymi. W pewnym momencie odległość między wozem moich rodziców, a pozostałymi zwiększyła się. Jechali ostatni. Z mgły wyskoczył niedźwiedź, rozszarpał ich na miejscu. Ja jedyny przeżyłem, byłem zagrzebany w kocach. Niczego nie pamiętam, opowiedziano mi to. Czasami... Myślę, czy nie lepiej byłoby zginąć wraz z nimi.
Zapadła niezręczna cisza.
- Wiesz, wiem jak to jest – odezwała się Neafel. Czuła, że musi to zrobić. - Też straciłam najbliższych. Staram się o tym nie myśleć, to pomaga.
- Dzięki. Na szczęście są przyjaciele – uśmiechnął się do niej.
Odwzajemniła uśmiech. W sumie miło jej się z nim rozmawiało. Tak jak powiedział pierwszego wieczoru, naprawdę był czarujący i potrafił zagadać. Przypominał jej kogoś.
- Och, Kocie... - szepnęła. - Dlaczego musisz wciąż mi się przypominać?

*

Postój w Rorikstead minął niezauważalnie – głównie dlatego, że do rana Neafel rozmawiała z Apeliem, a potem odsypiała noc. Dlatego ledwie się obudziła, a już jechali dalej. Szczęśliwie przez ten przespany dzień minął jej kac.
Droga również mijała zaskakująco szybko. A to wszystko dzięki Apeliowi – Bosmerka przełamała krępujące ją bariery i rozmawiała, rozmawiała, rozmawiała. Czas leciał, a ona stała się znów pogodna i radosna, jak za dawnych dobrych czasów, kiedy u jej boku był Sor'thar. Tak jak niegdyś ze swoim Kotem, tak z młodym Velvne świetnie spędzała każdą chwilę.
- Co to jest? - Neafel wskazała na „kurhan wypełniony piaskiem”, taki sam, jak swego czasu już mijali.
- To? To jest puste smocze gniazdo. Nie chciałabyś być przy tym, jak jakiś powstaje – zapewnił Apelio.
- Skąd wiesz? Jestem dobrą łuczniczką. Czy smoka da się zabić za pomocą zwykłych strzał? - zapytała zadziornie, odgarniając z czoła kosmyk czarnych włosów.
- Prędzej czy później się da. Ale wpierw cię spali kilkakrotnie. Zresztą, po upadku Alduina smoki to nie problem. Król się nimi jakoś zajmuje – wyjaśnił.
- Aha. - Neafel zamilkła, by po chwili zmienić temat: - Co to za rzeka, koło której jedziemy?
- To rzeka Karth – odpowiedział Apelio i uśmiechnął się lekko. - Przepływa przez Smoczymost, aż do Samotni. Wpada do Morza Umrzyków.
- Nazwy w Skyrim – zaśmiała się Bosmerka. - Jak słyszę niektóre z nich, to mam wrażenie, że wymyślał je ktoś z głęboką depresją. W Falkret to dopiero można doła dostać.
- Być może. Powinno ci się spodobać w takim razie Samotnia. To stolica, a to do czegoś zobowiązuje. I ten zbliżający się festiwal... Naprawdę, warto to zobaczyć. Swoją drogą, jesteśmy już blisko.
To była prawda. Skręcali właśnie na rozstaju dróg w prawo, na most. Czekał ich już niewielki odcinek do Smoczymostu. Neafel spędziła go na miłej pogawędce, także ani się obejrzała, a koła wozu zaturkotały wjeżdżając na tę piękną, kamienną budowlę. Pod nimi szumiała rzeka Karth, zaś ślicznie rzeźbienia można było dostrzec na każdym skrawku mostu.
Smoczymost, chociaż również wioska, był większy od Rorikstead. Kiedy to drugie zajmowało się uprawą roli, w tej mieścinie można było znaleźć tartak. Neafel skrzywiła się – chociaż nie była aż tak „dzikim” Bosmerem jak niektórzy jej rodacy, nie był to przyjemny widok. Ludzie mogliby nauczyć się mieszkać w drzewach, jak my, pomyślała elfka.
Tu był kolejny postój, bo choć do Samotni niedaleko, woźnice woleli nie jechać po nocy. Neafel spokojnym krokiem udała się do karczmy, rozglądając się przy tym po osadzie.
Wewnątrz zastała już Moryna rozmawiającego z Rexulusem. Sama nie zauważyła, kiedy zeszli z wozu, ale ostatnimi czasy w ogóle na nich nie zwracała uwagi. Zbyt pochłaniały ją rozmowy z Apeliem, zbyt cieszyła się powrotem do starej siebie. To było coś, co jej brakowało – być znów naprawdę sobą.
Zamówiła wino, niestety nie z Alto. Nie chciała wydawać aż tyle pieniędzy. Z kubkiem w dłoni podążyła do krzesła w kącie gospody, niedaleko przygrywającego na flecie barda.
- Mogę mieć prośbę? - zapytała artystę, kiedy usadowiła się na siedzeniu.
- Jasne, jaką?
- Czy znasz pieśń o Bit...
Nagłe trzaśnięcie drzwiami przerwało jej wpół słowa. Do karczmy wbiegło czterech strażników, a za nimi nie kto inny, a Apelio.
- Przeszukać ją – zarządził pierwszy z nich. Głos był przytłumiony, gdyż na głowie każdy z nich miał hełm.
- Wstań – rozkazał drugi ze strażników.
Neafel, czując jak zimny pot spływa jej po karku, powoli wstała, odkładając kubek na siedzenie. Narastające napięcie, kiedy strażnik obmacywał ją, grzebiąc w kieszeniach i będąc o krok od listu od jarla Balgruufa był nie do zniesienia. Wtem wyciągnął coś z okrzykiem triumfu. Bosmerka była szczerze zaskoczona – nigdy nie korzystała z tej kieszeni, nie przyszło jej nawet do głowy sprawdzać jej zawartości.
- Czy to on, panie? - strażnik pokazał zdobycz Apeliowi.
- Tak, to on – odpowiedział młodzieniec, zakładając ów przedmiot na palec i oglądając w świetle. Był to jego sygnet, ten sam, który widziała jeszcze w Białej Grani.
- To pomyłka! Niczego nie ukradłam! - krzyknęła Neafel, kiedy do jej świadomości dotarło, co się właśnie dzieje. Chciała się wyrwać, ale naraz doskoczyło do niej dwóch strażników i przytrzymało.
Apelio zmierzył ją zimnym spojrzeniem.
- Miałem cię za kogoś lepszego – powiedział i wyszedł z karczmy, spluwając przez ramię.
- Nie jestem złodziejką! - szamotała się elfka. - Nigdy nie miałam tego sygnetu w dłoni!
- Dowody wskazują na coś zupełnie innego. Idziemy do Samotni, miast wynajmować pokój zamieszkasz w celi – odparł strażnik.
Wyciągnęli ją z gospody, potem zaczęli nieść, gdy zapierała się nogami o grunt; mimo jej usilnych prób, trzymali ją w żelaznym uścisku. Poszli w noc, traktem. Jeden zapalił pochodnię. Dotarli do koni, zakapturzony człowiek pilnujący zwierząt rzucił im sznur. Została związana za nadgarstki i kostki u stóp, zakneblowana, a potem, gdy myślała, że to już wszystko, nałożono jej ciasny worek na głowę. Ktoś uniósł ją i przerzucił w poprzek konia. Poczuła, jak obok niej siada jeździec, po czym koń ruszył stępa przed siebie.


Wytężała wszystkie zmysły, gdy ją wieźli; przez szorstki, jutowy worek przeciekały rozmazane plamy światła pochodni, jak drobne krople wody docierały strzępki rozmów i urwane szepty - ...teraz tylko na miejsce – zimny wieczór, co...? - spodziewałem się... trudno... jak tygrys... - ciszej ...słyszy.
Oddychała ciężko. W brzuch wgniatał jej się koński grzbiet, usta dławiła szmata, worek również utrudniał chłodnemu, nocnemu powietrzu dostanie się do płuc i przyniesienie ulgi. Czuła fale gorąca przepływające raz po raz od czubka głowy po koniuszki pięt, po których następował dziwny, lodowaty dreszcz narastającego przerażenia. Lęk chwytał za gardło, spłycał dodatkowo oddech.
Dusiła się nim, fizycznie – bo psychicznie z całych sił usiłowała zebrać setki rozbieganych myśli, przywołać trzeźwość i chłodny rozsądek. Nie poddać się. Uspokoić, ustalić plan.
Nacisk końskiego grzbietu na lewy bok uświadomił jej, że idą pod kątem, w górę. Zwierzę wspinało się systematycznie, parskając cicho. Dął lodowaty wiatr. Strażnicy od czasu do czasu wymieniali między sobą ciche uwagi, których Neafel nie była w stanie zrozumieć.
Pojawiło jej się nagle przed oczyma wspomnienie karczmy. Strażnicy wpadają z łoskotem, Neafel nie wie jeszcze, co to ma znaczyć; zaskoczona odstawia kubek z winem, wolno, by drżącą dłonią nie uronić ani kropli; doskakują do niej jak wilki do ofiary, elfka nieświadomie napina mięśnie, ale robi, co rozkazują; w świetle paleniska błyska oskarżycielsko sygnet, Apelio jest wściekły, pełen pogardy i zawodu. Miałem cię za kogoś lepszego. W gardle rodzi się krzyk protestu – jak możesz w to wierzyć, nie rozumiesz, wszyscy nie rozumiecie, to nie ja, nie ja, nie ja! Nie jestem złodziejką!
Sor'thar nigdy by jej nie oskarżył o coś podobnego. Gorzki żal wypełnił Neafel, gdy porównała Apelia z Kotem – myślała, że znalazła kogoś na puste miejsce w życiu, które zwolniło się, gdy w Pękninie nastąpiło rozstanie z przyjacielem; myślała, że ma nowego towarzysza. Czy on także jej nie zawiódł? Ona też mogłaby mu powiedzieć, że wyżej go ceniła, przez krótki moment nawet wyżej od dawnej znajomości – bo Apelio był obecny, Sor'thara zaś nie było.
Powstrzymała gromadzące się oskarżenia i żal. Może jeszcze znajdzie się moment na wyjaśnienia, udowodni swoją niewinność. Wtedy to Apelio ją przeprosi, ona... Może mu wybaczy.
Koń zarżał głośniej, odgłos kopyt na śniegu ucichł, gdy zwolnił kroku i wreszcie się zatrzymał. Dobiegło ją poruszenie - pozostali zsiedli z koni. Zapytałaby: dlaczego stoimy? Czy to już Samotnia? Nie, nie mogło być to miasto, słyszałaby gwar stolicy, widziała mnóstwo rozmigotanych świateł przez prześwitujący materiał, czułaby zapachy zbyt silne, by powstrzymała je juta.
Z przodu wymieniano między sobą pośpieszne szepty. Neafel wyostrzyła swój bosmerski słuch, jednak nie zrozumiała nic, wszystko tłumił wiatr albo cokolwiek innego. Gorączkowa konwersacja zaczęła się przedłużać. O co chodzi? – tłukło się elfce w umyśle. Chciała krzyknąć, jednak wydobył się z niej tylko udręczony jęk. Rozmawiający umilkli. Widocznie zwróciła na siebie uwagę. Jedna ze stron mruknęła coś, odpowiedziało jej mruknięcie drugiej. Po czym usłyszała, jak zbliżają się do niej, idąc po skrzypiącej zmarzlinie.
Silne ramiona zwlokły ją z końskiego grzbietu i rzuciły na ziemię. Upadła na plecy, uderzyła głową o grunt. Straciła przytomność.
Światło. Pojawiło się tak nagle, oślepiające aż do bólu. Odruchowo zamknęła oczy. Jak to się stało? Jeszcze przed sekundę czuła, jak uderza o podłoże, a teraz jest tutaj.
Rozchyliła lekko powieki. Kula światła unosząca się przed nią nie dawała już tak intensywnego blasku. Chciała się rozejrzeć po pomieszczeniu, w którym się znajdowała, ale nie mogła ruszyć głową. Spojrzała w dół. Siedziała na zwykłym, drewnianym krześle, z dłońmi na kolanach. Nie były niczym skrępowane, jednak kiedy próbowała unieść rękę, ta ani drgnęła.
Przełknęła ślinę – o dziwo, to udało się bez problemu. Do jej świadomości powoli przebijała się straszliwa myśl.
Jest więźniem we własnym ciele.
Chciała wziąć głęboki oddech, uspokoić się. Niestety, nie dane było jej odetchnąć pełną piersią, od pewnego momentu ciało odmawiało jej posłuszeństwa. Pozostawały jej krótkie wdechy i wydechy oraz rosnące przerażenie.
- Obudziła się – powiedział ktoś.
Neafel uniosła wzrok, chcąc poznać właściciela głosu, jednak magiczna kula lewitująca przed nią nie była aż tak mocna, jak wydawało jej się na początku. Tak naprawdę oświetlała niewiele więcej niż krzesło i siedzącą na nim Bosmerkę. Elfka dostrzegała za kulą ciemne zarysy czegoś na kształt podwyższenia, a na nim stołu, zaś za stołem niewyraźne sylwetki ludzi. W tym momencie żałowała, że nie ma wzroku Sor'thara.
- Neafel – odezwał się ktoś. Bosmerka w myślach nazwała go Głosem. Sama nie wiedziała czemu, ale czuła psychiczną potrzebę nadania mówiącemu osobnikowi jakiegoś imienia. – Zadam ci kilka pytań, na które dla własnego dobra odpowiedz zgodnie z prawdą i wyczerpująco. Jeśli okaże się, że próbujesz kłamać, może to się nie najlepiej skończyć. Dla ciebie.
Neafel milczała. Powoli odzyskiwała zimną krew, przynajmniej próbowała to sobie wmówić. Będzie dobrze, pocieszała się. W końcu, co oni mogą jej zrobić, zaśmiała się histerycznie w myślach. Jest przecież tylko uwięziona we własnym ciele!
- Od jak dawna Altmer Ryve pracuje dla Króla? To stała czy chwilowa współpraca?
Pytanie pozwoliło jej wrócić do rzeczywistości, pozwoliło skupić się na czymś innym, niż na popadaniu w histerię.
- Nie wiem, nie znam nikogo takiego – odparła z trudem. Czemu miała tak sucho w gardle? I język zdawał się być nienaturalnie ciężki. Dlaczego poczuła to dopiero teraz?
- Czy twoim zadaniem było tylko zdobyć i przekazać dokumenty czy też coś więcej?
- Nie wiem, o czym wy mówicie.
- Nie? – Głos zniecierpliwił się. – O swojej obecnej misji też nie wiesz?
- Co? Jakiej… - Neafel zamarła. Korespondencja do Króla!
- No? Co masz nam do powiedzenia? – Głos zdawał się być usatysfakcjonowany.
- Jarl Balgruuf dał mi jakiś list, to prawda, ale tylko dlatego, że cudem udało mi się przeżyć zamach na karawanę i uciec!
- I tylko dlatego?
- Ja… - Neafel zawahała się. - Podsłuchałam, jak mówił coś o motylach, że są w ich szeregach. Nie wiem, co to może znaczyć.
Ktoś koło Głosu wybuchnął śmiechem, co mocno skonsternowało elfkę.
- Daj spokój, ona nic nie wie. Musieliśmy się pomylić.
- Jesteś tego pewien? Wszystko wskazuje…
- Jak "wszystko"? – przerwał Głosowi rozmówca. – To jedynie domysły. Od początku wam o tym mówiłem.
- Nie mogliśmy ryzykować.
- To prawda. Ale teraz ona wie za dużo. Co robimy?
- Jak dla mnie jedynym rozwiązaniem jest śmierć.
Zapadła cisza. Jedynie we własnej głowie Neafel krzyczała. Dlaczego, dlaczego to wszystko spotyka mnie?!
- Nie zgadzam się.
- Co? – Głos był wyraźnie zaskoczony, że ktoś się sprzeciwił.
- Nie zgadzam się. Naprawdę, do tego już doszło, że bez wahania chcecie mordować niewinnych? Chcecie być jak nasz wróg, jak Thalmor? Niemoralni plugawcy, gotowi popełnić dowolną zbrodnię dla własnych interesów? Nie takie ideały przyświecały nam na początku, nie do takich Motyli dołączałam. Doprawdy, opamiętajcie się. Inaczej nie będziecie lepsi od ścierwa, jakim jest Thalmor – mówczyni splunęła, po czym kontynuowała. – Dopóki tu jestem, nie pozwolę, abyście stoczyli się na dno. Jeśli mamy pokonać wroga, musimy być od niego lepsi. Mieć zasady.
Umilkła.
- W takim razie, co proponujesz? – odezwał się Głos wśród wszechobecnej ciszy.
- Przede wszystkim, dać jeść i pić Neafel, zanim nam tu skona.
Zaklęcie paraliżu zniknęło tak niespodziewanie, że Bosmerka prawie zleciała z krzesła. Z trudem odzyskała równowagę. Uniosła swoje dłonie i obejrzała. To było… cudowne. Znów mieć władzę nad sobą.
Ciemność trwała niewiele dłużej od mrugnięcia okiem.
Neafel zmarszczyła czoło. Co się stało? Leżała na łóżku, pod kołdrą. Na środku małej komnaty stał okrągły stolik zastawiony jadłem. Komoda znajdowała się naprzeciwko niej, na prawo od drzwi, które właśnie się otworzyły.
Weszła Saahni.
- Co ty tu robisz? – wykrztusiła Neafel.
Ruda Khajiitka zaśmiała się cicho. Wzięła krzesło od stołu i ustawiła je przy łóżku, a następnie usiadła.
- Uratuj komuś życie, a i tak nie będzie cię poznawał – prychnęła z udawanym niezadowoleniem.
- Przecież w tym grobowcu… Zaraz, to ty wygłosiłaś tę mowę? – Bosmerka spojrzała nań z niedowierzaniem. Wszystko było takie… poplątane!
- Tak. Koledzy zapomnieli, o co w tym wszystkim chodzi – westchnęła.
- Chyba nie nadążam za tym wszystkim – rzekła Neafel. – Wyjaśnij mi, proszę, co tu się wyprawia.
- Ledwie uchroniła się od śmierci z powodu nadmiaru wiedzy, a teraz chce jej więcej! Dziwni Bosmerzy. – Saahni pokręciła głową. – Jeśli mam wyjawić ci prawdę, muszę mieć pewność, że jesteś z nami.
Neafel znieruchomiała. To był ten moment, tak? Szansa na życie, której nie może zaprzepaścić?
Nie miała dużego wyboru. Oprócz samych Motyli będzie ścigał ją jarl Balgruuf za utratę listu. Lepszy jeden wróg niż dwaj, a w łaski Króla już się nie wkupi.
- Oczywiście, że jestem – odpowiedziała poważnie.
Saahni zmierzyła ją wzrokiem, przymrużając złote ślepia. Musiała być magiem, elfka pamiętała, jak z łatwością stała się niewidzialna. Kto wie, co oni ukrywają w zanadrzu?
- Dobrze. – Khajiitka przestała ją lustrować spojrzeniem. – Nie wiem czy wiesz, propaganda jest w końcu wszędzie, ale Król nie postępuje słusznie. Ba, prowadzi Skyrim do upadku, rozdzierając je i dzieląc, miast połączyć i scalić. My, Motyle, jesteśmy ludźmi, merami bądź zwierzoludźmi, którzy nie dali się omotać. My wszyscy walczymy o silne Skyrim, a nie takie, jakim jest teraz.
- Pozwól, że ci przerwę. Dlaczego nikt nie najechał Skyrim, skoro jest takie słabe?
- Właśnie do tego dochodziłam. Teoretycznie Cesarstwo powinno próbować przejąć na powrót tę krainę, gdyż do tego właśnie zmierzali podczas wojny domowej. Odzyskać u nas władzę. Jednak nie robi tego. To wszystko można łatwo wytłumaczyć. Thalmor. On za tym wszystkim stoi, jemu jest na rękę, że Skyrim upada. A Cesarz nic z tym nie robi, bo się boi. Przed ludem udaje, że tak naprawdę taki był plan, że on i Król współpracują, ale to sprawka przeklętych elfów. Dlatego właśnie wyswobadzając Skyrim od Króla, wyswobodzimy je od Thalmoru. – Saahni wręcz wypluwała z obrzydzeniem słowo „Thalmor”. Wyraźnie go nienawidziła.
- Czemu tak bardzo zależy ci na Skyrim? Stąd do Elsweyr daleka droga. – Neafel zdecydowała się na niedyskretne pytanie. Była zbyt długo tak daleko od odpowiedzi, dlatego postanowiła nie stracić tej szansy i dowiedzieć się wszystkiego.
- Ha! Wychowałam się w Skyrim, nie widać? Ponadto wiem, że ten sam Thalmor, który zatruwa tutejszą ziemię, zatruwa i ciepłe piaski Khajiitów. Propaganda jest wszędzie, ale Khajici tego nie widzą. Walcząc tutaj, osłabię wroga, który jest za silny w Elswyer – wyjaśniła ze smutkiem.
- O co chodziło z tym przesłuchaniem? – zmieniła temat Neafel.
- Myśleliśmy, że pracujesz dla Króla razem z tym Altmerem.
- Ale dlaczego?
- Ryve miał zabić wszystkich, ale akurat ciebie oszczędził. Sowa nie jest zbyt silny i bał się, że go pokonasz w walce, ponadto nie był pewien, czy plan się nie zmienił, więc razem z Belzufem chcieli cię zabrać do wyżej postawionych od siebie, dowiedzieć się, co jest grane.
- Sowa? Belzuf? To oni od początku…
- …Grali przed tobą. Udawali. Są Motylami od dłuższego czasu i wypełniali rozkazy, aż nie napatoczyłaś się ty.
Wspomnienie grobowca nasunęło się samo. Belzuf pogroził kotce pięścią. Opuszczając dłoń, wsunął ją na parę sekund do kieszeni. Uśmiechnął się nieznacznie, ale naraz powrócił mu groźny wyraz twarzy. Neafel zrozumiała.
- Wymienialiście rozkazy? Tam, w grobowcu? – upewniła się.
- Tak. Nie zauważyłaś od razu? Tyle razy powtarzałam Belzufowi, żeby lepiej nauczył się grać. Chwilami mu to nie wychodzi, rozumiesz.
- Czy jest jeszcze ktoś, kto przede mną udawał?
- Apelio. Wysłany specjalnie po to, żeby mieć cię na oku. Sygnet podrzucił ci już w Białej Grani, na wypadek gdybyś zmieniła plany. W każdym momencie mógł cię oskarżyć o kradzież, a że jechałaś zgodnie z poleceniem jarla, zrobił to w najdogodniejszym dla nas momencie.
Apelio. Ten, którego porównywała do Kota.
Nigdy mu nie wybaczy.
- To podłe! – powiedziała na głos. – Był moim przyjacielem, udawał niego!
- Tym bardziej brawa dla niego. Nie dość, że wykonał swoje zadanie perfekcyjnie, zdobył twoje zaufanie, to jeszcze nie wykorzystał.
- Co? – Neafel nie wierzyła własnym uszom.
- Myślisz, że skąd jesteśmy tak dobrze poinformowani? W służbie u Króla jest wiele kobiet, część z nich łatwo uwieść. Apelio nie jest w tych sprawach nowicjuszem i sam przyznał, że sprawia mu to przyjemność.
- Nie mogę w to uwierzyć.
- Spokojnie. Myślę, że wiem, jak cię pocieszyć.
Saahni klasnęła trzy razy. Drzwi otworzyły się i nowy gość wszedł do środka. Neafel wydała z siebie okrzyk radości i zerwała się z łóżka, zrzucając kołdrę na ziemię. Padła w jego ramiona, wtulając się w miękkie futerko.
- On tęsknił – powiedział wzruszony Khajiit. Liczne kolczyki zabrzęczały, kiedy pochylił się, przytulając ją mocniej.
Saahni uśmiechnęła się pobłażliwie i wyszła z komnaty, zostawiając ich samych. Po dłuższej chwili Neafel puściła Khajiita. Burczący brzuch dawał o sobie znać. Bosmerka zerknęła na stygnący posiłek, a potem na Sor’thara.
- Dołączysz się? – zaproponowała.
- On jest rad, że może ci towarzyszyć – odpowiedział z uśmiechem. Szybkim ruchem chwycił krzesło, na którym siedziała Saahni, i postawił je przy stoliku. W jednym skoku znalazł się przy Neafel i odsunął jej siedzenie, wyszczerzając się przy tym na swój sposób. Kiedy Bosmerka usiadła, zajął wreszcie miejsce naprzeciwko niej.
- A więc… Co tutaj robisz? Nigdy nie interesowałeś się polityką – zagaiła elfka, krojąc sobie spory kawał dziczyzny.
- Neafel ma rację. Sor’thar nie wiedział, że stanie się Motylem, ale został do tego przekonany.
- Doprawdy? W takim razie opowiadaj. – Neafel jedną ręką nalała sobie miodu aż po brzegi kubka, zaś drugą chwyciła pajdę chleba.
- Sor’thar rozwijał swój talent w Gildii Złodziei, gdzie poznał Saahni. Saahni przekonała go do dołączenia. Zgodził się, bo w gruncie rzeczy dalej robi to, co wcześniej. Po prostu Sor’thar oprócz złota bierze również jakiś papiery, które wcześniej omijał – pokrótce wyjaśnił Khajiit i wziął sobie z misy jedno jabłko.
- Saahni ma chyba dar przekonywania – zauważyła, upijając łyk miodu. To było jednak to, co lubiła najbardziej, nie jakieś wina czy inne trunki.
- To prawda – westchnął cicho Sor. Zatopił kły w owocu patrząc smutno w przestrzeń.
- Coś się stało? – zaniepokoiła się.
- Nie, Sor’thar przypomniał sobie przykrą rzecz. On nie chce o tym mówić.
Neafel milczała, przeżuwając mięsiwo. Saahni była intrygującą osobą. Mag, z darem przekonywania, jedna z ważniejszych osób w Motylach…
I skrzywdziła Kota. Jej Kota.

*

Wypoczęta i najedzona Neafel udała się na zwiedzanie siedziby Motyli. A było co zwiedzać, gdyż przeciwnicy Króla zadomowili się w sporej jaskini, w której łatwo było się zgubić. Za przewodnika służył jej Sor’thar, jako że był już tu od jakiegoś czasu i zdążył się obeznać w terenie. Prowadził ją po korytarzach jaskiń, omijając przy tym te odnogi, do których Bosmerka nie powinna wchodzić. Z racji tego, że odnóg było mnóstwo, a oni wchodzi do nielicznych, Neafel wywnioskowała oczywisty fakt – nie ufają jej jeszcze.
I słusznie.
Dzięki Khajiitowi dowiedziała się, że komnata, w której się obudziła, nie będzie należał do niej na stałe. Z racji trudnych warunków nie było możliwe przygotowanie aż tylu komnat, ponadto nie było to wymagane – większość Motyli cały czas była poza siedzibą, wykonując swoje zadania. To, że akurat w siedzibie zgromadziło się ich więcej niż zwykle było chwilowe.
Neafel pesymistycznie uznała, że nie spodziewali się zostawić ją przy życiu, stąd ten problem.
Ponieważ zbliżała się pora obiadu, Sor’thar pokierował ich kroki w kierunku jadalni. Kiedy przybyli na miejsce, okazało się, że za wcześnie, toteż Kot postanowił pójść do komnaty, która pełniła funkcję salonu. Przylegała bezpośrednio do jadalni, więc z dojściem nie było problemu.
Komnata okazała się być nieduża, można było znaleźć w niej regał z książkami, stół z pozostawionymi na nim kartami, małe palenisko oraz szachy. Przy tych ostatnich siedział nie kto inny, a Apelio.
Neafel napięła mięśnie, a jej ręka bezwiednie powędrowała po łuk, ale natrafiła na powietrze. No tak, jej ukochana broń została w zbrojowni.
- Neafel, Sor’thar – przywitał się młodzieniec, nie unosząc głowy znad pionków. Po chwili namysłu przesunął wieżę do przodu i dopiero wtedy na nich spojrzał. – Co was tu sprowadza?
- Sor’thar oprowadza Neafel – wyjaśnił Khajiit, zerkając na Bosmerkę. Spostrzegł, że nie pała ona przyjaznymi uczuciami do Apelia, ale nie wiedział, jaki jest tego powód.
- Tak? A może chcecie na chwilę przerwać i się dołączyć? – Velvne wskazał na planszę. – Samemu nie jest tak przyjemnie, jak z kimś.
- Nie, dzięki – odparła oschle elfka. Nie wybaczy mu.
- Ech, Neafel… - Apelio spojrzał jej prosto w oczy i pokręcił głowę. – Zdajesz sobie z tego sprawię, że to było moje zadanie. Nie możesz się na mnie wiecznie gniewać.
- To co, mam ci dziękować, że najpierw ci zaufałam, a ty mnie oszukałeś? Że cała nasza znajomość to kłamstwo? – zapytała z goryczą. – A tak poza tym, nie lubię szachów.


Neafel roześmiała się głośno, odgarniając włosy z czoła. Sor’thar usiłował stłumić śmiech, biorąc głęboki łyk miodu, ale zakrztusił się przy tym i oblał. Bosmerka otarła łzy, które napłynęły jej podczas śmiechu. Apelio obserwował ich w milczeniu, udając, że bardziej zajmuje go udko z kurczaka. Reirek Młodszy, kowal i kwatermistrz Motyli, patrzył na nich nie kryjąc zażenowania, zaś Gurind, który również zajmował się na stałe siedzibą, chrząknął znacząco i zmarszczył brwi. Przez większość posiłku Khajiit i elfka przerzucali się nawzajem hermetycznymi dowcipami, których reszta otoczenia za nic nie mogła pojąć, podczas gdy oni raz po raz wybuchali śmiechem.
- A opowiedz mi jeszcze o tych dziwnych sytuacjach – poprosiła Neafel, uprzednio biorąc głęboki wdech.
- To było jeszcze w Cyrodiil. Sor’thar musiał zdobyć piękny płaszcz, ale Cesarski nosił go cały czas. Sor’thar nie miał wyjścia i zdjął go z Cesarskiego, kiedy ten był w karczmie. To było ryzykowne i on obawiał się, że go złapią, ale udało się.
- Naprawdę ten mężczyzna nie zauważył, jak zdejmujesz z niego ubranie? – zaśmiała się.
- Sor’thar mówi prawdę – potwierdził Khajiit i wyszczerzył się, ukazując piękne, białe kły, jego chlubę i powód do dumy.
- To rzeczywi…
- Witajcie, przyjaciele! – rozległ się tubalny głos.
Jak na zawołanie wszyscy obecni w jadalni odwrócili głowy w kierunku źródła głosu. Do komnaty wszedł gruby wojak w stalowej zbroi mocujący się z hełmem. Z trudem ściągnął go z głowy i burza potarganych włosów wydostała się na wolność. Mężczyzna wetknął hełm pod pachę i odgarnął blond czuprynę z twarzy, odsłaniając rumiane oblicze. Zakręcił długim wąsem i rozejrzał się po jadalni.
- Kogoż moje oczy widzą! Neafel, tutaj? – zakrzyknął na widok elfki, której uśmiech zastygł na zaskoczonym obliczu.
- Nie inaczej, Belzufie – odparła Bosmerka, starając się, aby mina jej nie zrzedła. Nie wspominała go ciepło.
- Ha! Widać sporo mnie ominęło. Jak tu trafiłaś? Opowiadaj! – rzekł, skrzętnie ignorując jej i pozostałych Motyli wzrok.
Tupiąc głośno buciorami doczłapał do ławy i klapnął naprzeciwko niej, tuż obok Sor’thara. Kot zmarszczył nos i odsunął się zniesmaczony na bezpieczną odległość. Odór potu i piwa bijący od mężczyzny przyprawiał o zawrót głowy.
- No więc? – Belzuf uniósł brwi i chwycił butelkę norskiego miodu. – Gdzie opowieść?
- Nie ma czego opowiadać. Jakoś tak się złożyło, że zostałam Motylem – odparła wymijająco.
- Ha, zmieniasz się w Sowę? – zażartował i zachichotał. – W takim razie ja muszę gadać. Pewno was interesuje, jak tam w Wichrowym Tronie, hm? – Belzuf powiódł spojrzeniem po obecnych i choć nikt nie potwierdził, kontynuował: - Jarl Torbjorn Łamacz-Tarcz już prawie skończył odbudowę Szarej Dzielnicy, niedługo będą zmieniać jej nazwę. Handel jak zamierał, tak zamiera, ale Nordowie na to nie zważają, skoro i tak Król wysyła im zapasy. Argonian w dokach już prawie nie ma, ba, prawie cała Wschodnia Marchia opustoszała z nie-Nordów.
- Dlaczego? – zapytała ożywiona Neafel. Wszelkie nowinki ze świata zawsze ją interesowały.
- To ty nie wiesz, że Wichrowy Tron został zamknięty dla nie-Nordów, a w całej Wschodniej Marchii Nordowie nieprzychylnym okiem patrzą na obcych? – zdziwił się Siedzący Niedźwiedź.
- Nie, nie wiedziałam. Jak to się stało?
- Mieszkańcy Wichrowego Tronu wymusili to na Jarlu, Jarl na Królu, a Król się zgodził, bo boi się buntu. – wyjaśnił Belzuf i mruknął cicho do siebie: - Co nie zmienia faktu, że bunt i tak wybuchnie.
- To czemu chciałeś mnie tam zabrać? – spytała Bosmerka, udając, że nie zrozumiała jego mruknięcia.
- Nikt ci nie powiedział? Miałem cię zabrać do Motyli, które były po drodze do mojego zada…
- Przepraszam, że wam przerwę – rzekł głośno Apelio, spoglądając złowrogo na Belzufa. – Wydaje mi się, że Gurind ma coś do powiedzenia.
- Ja? A tak… - zaskoczony Gurind odchrząknął. – Kończą się zapasy mięsa, dlatego potrzebuję kogoś do pomocy w polowaniu. – Gurind zerknął na Apelia, który nieznacznie kiwnął głową. – Jacyś chętni?
- Ja dopiero co wróciłem, nigdzie się nie wybieram – odparł Belzuf i pociągnął solidny łyk miodu.
- Ja i Sor'thar możemy iść – zgłosiła się Neafel. Kot fuknął na nią w odpowiedzi, ale nie protestował.
- Dobrze. Wyruszamy o świcie – oznajmił Gurind i wyszedł z jadalni w ślad za Reirekiem.
Apelio udał się do swoich szachów, zabierając ze sobą dzbanek z winem z Alto, natomiast Balzuf na dobre zabrał się do jedzenia. Bosmerce nie pozostało nic innego, jak pójść dalej zwiedzać siedzibę z Sor'tharem, który przez pewien czas udawał, że jest na nią śmiertelnie obrażony.

*

To był trzeci dzień polowania. Gurind, Sor'thar i Neafel tropili właśnie zwierzynę, natomiast obozu pilnowała Saahni, która również z nimi wyruszyła. Śnieg prószył od dobrych kilku godzin i Bosmerka powoli traciła ślady z oczu.
- To nie ma sensu – powiedziała w końcu, odrywając wzrok od podłoża. – Śnieg wszystko przykrywa. Nie mam pojęcia, czy to wciąż trop, czy złudzenie.
- Niech to Otchłań pochłonie – zaklął Gurind pod nosem i podkręcił wąsa. – Za chwilę będzie śnieżyca. Musimy znaleźć schronienie, bo nie zdążymy wrócić do obozu.
- Sor'thar widział chatkę – odezwał się niespodziewanie dotąd trzymający się w cieniu Khajiit.
- Prowadź – rzucił w odpowiedzi Nord i strząsnął śnieg z butów.
Szli w milczeniu, każde z nich zatopione we własnych myślach. Zmieniające się warunki pogodowe nie sprzyjały niczemu i nikomu. Dziwny był to okres, podczas którego nie sposób było przewidzieć co będzie dnia następnego, a nawet następnej godziny.
Śnieg chrzęścił i skrzypiał, gdy kroczyli między drzewami. Opatuleni w futra, lecz zziębnięci; ubrani, lecz jakby nadzy. Wiatr przenikał ich na wskroś, zostawiając chłód w duszy i sercu.
Gurind przystanął i skostniałą dłonią wyciągnął nóż. Dwoma niemrawymi ruchami wyciął znak na korze drzewa. Czynił tak co jakiś czas, gdyż obawiał się nadchodzącej śnieżycy – chociaż znał ten teren doskonale, w nadchodzącej zawierusze i on mógłby zgubić drogę.
Neafel zmrużyła oczy, w które co rusz wpadały płatki śniegu. Między drzewami majaczyła drewniana, rozlatująca się chatka. Chyba jedynie łaska bogów sprawiła, że wciąż stała w tym miejscu, miast rozlecieć się w jednej chwili. Przyśpieszyli kroku. Sor'thar, idący na czele, szybko doskoczył do wejścia i zapukał.
- Wejść – usłyszeli zachrypnięty głos z wewnątrz.
Gurind wyminął Kota i pchnął drzwi, wchodząc do środka. Zardzewiałe zawiasy zajęczały, lecz nie puściły.
Wnętrze okazało się jeszcze mniejsze, niż wydawało się na początku. Składało się z jednego pomieszczenia, stanowiącego połączenie kuchni, salonu i sypialni. Tuż za drzwiami znajdowała się próchniejąca ława, która chyba tylko za sprawą boskiej interwencji nie zmieniła się stertę drzazg. Na prawo od wejścia zaczynała się część kuchenna. Palenisko, zajmujące jedną trzecią całej powierzchni, mieściło się dokładnie na środku chaty. Nad nim zaś zawieszony był jeden garnek, zaś drugi, mniejszy i bardziej dziurawy, leżał obok na ziemi. Wystawały z niego wszelkiego rodzaju zioła i grzyby, których było tyle, że zmuszało to do zastanowienia się nad sposobem, w jaki sposób zmieszczono je wszystkie w jednym naczyniu.
Za paleniskiem umoszczono na ziemi coś na kształt legowiska, w skład którego wchodziły zarówno zeszło-, jak i tegoroczne liście, skóry zwierzęce, szmaty, mech i przedmiot, który do tego stopnia się rozłożył, iż niemożliwa była jego identyfikacja. Natomiast na owym legowisku siedział stary, pomarszczony karzeł z łysiną na czubku głowy, lecz za to okazałymi wąsami i brodą, która niegdyś zapewne była siwa, ale obecnie ciemnoszara od brudu i pyłu. Jego wychudzone, blade ciało zostało skąpo zasłonięte przez ubranie składające się z niemal samych łat, a stopy, budzące odrazę w trójce gości, były pozbawione obuwia.
- Niech bogowie was błogosławią – rzekł na ich widok starzec, nie przerywając przy tym przeżuwania. Neafel odwróciła wzrok, chcąc powstrzymać odruch wymiotny. Te zęby będą jej się śniły do końca życia. – Dziewiątka jest łaskawa, sprowadzając nowe twarze w progi skromnego sługi. Rozgośćcie się i czujcie jak u siebie w domu.
Usiedli na rozlatującej się ławce. Tymczasem gospodarz wstał ze swojego posłania i podreptał w kierunku paleniska. Podczas gdy wybierał co poniektóre zioła i ryby, a następnie wrzucał je do garnka nad paleniskiem, Neafel nie mogła się nadziwić poczuciu humoru bogów, przy okazji przeklinając ich za to, że jak już trzymają karła przy życiu, mogliby zadbać o jego zapach, a raczej – aby go nie wydzielał.
- Stary Ur nieczęsto miewa w swoim domu inne dzieci boże – mówił pustelnik. – Jednak bogowie są łaskawi i zsyłają takich jak wy. Nie chcą, by ich uniżony sługa oszalał z samotności. – Zamieszał w garnku i dodał garść okrągłych kuleczek, którym elfka nie zdążyła się przypatrzeć. – W ostatniej chwili przybywacie. Dziś post się rozpoczyna i to ostatni posiłek, jaki jest. Stary Ur już nie zje, ale dla was będzie więcej.
Karzeł zdjął garnek i nalał z niego do trzech misek. Wręczył po jednej zmieszanym gościom. Neafel nie przyjęła swojej, kłamiąc, że również pości – nic innego nie przyszło jej do głowy, skoro nie mogła ukryć głośnego burczenia w brzuchu.
Sor'thar spróbował koniuszkiem języka brunatnej, gęstej cieczy, która miała chyba zastąpić zupę. Natychmiast po tym skrzywił się niemiłosiernie i ukradkiem wylał ją przez dziurę w podłodze. Neafel pomyślała ponuro, że gdyby rosły tam kwiaty, oznaczałoby to ich niechybną śmierć. Gurind ośmielił się zjeść pół łyżki, jednak po chwili ją wypluł. Na ich szczęście gospodarz był zbyt pochłonięty krzątaniem się, by dostrzec, co uczyniono z jego potrawą. W końcu jakby to wyglądało – przyjmują z uprzejmości posiłek tylko po to, by go odstawić? Nie chcieli go urazić, nawet jeśli był zdziwaczały.
- Dobra zupa? – przerwał ciszę wciąż odwrócony do nich tyłem Ur. – Sługa boży ugotował ją z pozostałości zrazów, dlatego taka dobra. Zrazy są specjalnością Ura – rzekł, spoglądając nagle w ich stronę. Uśmiechnął się odrobinę szaleńczo.
- Naprawdę pyszna – skłamał Gurind. – Jednak zdaje się, że na nas czas. Śnieżyca przeszła.
- Stary Ur nie zatrzymuje was, lecz cierpi, że nie zdążył wam objawić tajemnicy śmierci – odparł i zachichotał.
- Nam też jest przykro. Idziemy – zarządziła Neafel i wręcz wypchnęła z chatki swoich towarzyszy.
Na zewnątrz spojrzeli po sobie znacząco. Ich miny mówiły jedno – nigdy więcej wchodzenia do przypadkowych chatek pustelników. Zgodni co do tej kwestii udali się w drogę powrotną, starając się wypchnąć z pamięci obraz starego Ura. I jego zębów.
Do obozowiska dotarli w przeciągu dwóch godzin. W tym czasie zdążyło się już zupełnie rozpogodzić i kiedy dochodzili do wgłębienia między skałami, w którym tymczasowo zamieszkali, po niebie płynęły jedynie pojedyncze obłoki.
Na miejscu czekała na nich Saahni. Siedziała oparta o duży głaz, natomiast przed nią paliło się ognisko. Nad ogniskiem zaś gotowała się w miedzianym garnku zupa, a obok chlupotało grzane wino.
- Długo was nie było – stwierdziła krótko fakt, nie wstając z miejsca.
Gurind przytaknął i rozsiadł się przy ognisku, spoglądając raz po raz na garnek z gorącym trunkiem. Sor'thar również utkwił spojrzenie w garnku, lecz tym z zupą – po tym, co przeżyli u gościnnego karła, nie była to miła alternatywa. Neafel szturchnęła go, by się otrząsnął, i pomogła mu rozładować upolowaną zwierzynę.
Saahni, której oblicze skrywał szeroki kaptur, zdjęła znad ognia parujący posiłek i rozlała do misek. Podobnie uczyniła z winem, każdy kufel napełniając do tej samej wysokości. Bosmerka i Khajiit usiedli blisko siebie i zabrali się do jedzenia, pozwalając alkoholu lekko ostygnąć, zaś Gurind skrzywił się tylko na widok dania i zaczął od picia.
- Coś jest nie tak? – spytała Saahni, patrząc na poczynania Norda. – Skąd takiś wybredny?
- Nie o to chodzi – odparł Gurind, unosząc kufel do ust. – Przeczekaliśmy śnieżycę u takiego pustelnika i to… odebrało mi apetyt.
- Nie będę wnikać w szczegóły – mruknęła Khajiitka i rozsiadła się wygodniej.
Neafel jadła, nie odrywając od niej wzroku. Podczas ostatnich kilku dni w wyglądzie Saahni nastała dziwna zmiana. Jej futro, niegdyś rude i przetykane jedynie pojedynczymi nitkami siwizny mocno zbielało. Złote oczy zawsze były lśniące i skrzące, ale teraz także zaczerwieniły, wydawały się również bardziej rozjarzone. Kły nawet jak na kocie nienaturalnie wydłużyły się, a ona sama zaczęła ukrywać swój wizerunek pod kapturem i unikać słońca. Bosmerka podejrzewała, co to oznacza, ale bała się powiedzieć o tym na głos – pozostali bowiem zdawali się nie zwracać na to uwagi.
- Jutro wracamy skoro świt – oznajmiła Khajiitka, wstając od ognia i zaczynając pakować różne drobiazgi do plecaka. Ponieważ nikt jej nie odpowiedział, dodała: - Jeśli nikt nie ma nic przeciwko, biorę pierwszą wartę.

*

O brzasku zwinęli obóz i ruszyli w drogę powrotną do siedziby. Gurind wysunął się na prowadzenie, by robić za przewodnika. Polowali na obszarze pozbawionym wszelkich dróg i dróżek, przez co łatwo było się zgubić. Jedynie ktoś dobrze obeznany w owym terenie nie straciłby szybko orientacji.
Za Nordem podążali Neafel i Sor'thar, beztrosko rozmawiający o wszystkim i o niczym. Mimo że to właśnie oni dźwigali najwięcej dziczyzny, nie przeszkadzało im to w rozmawianiu i żartowaniu razem, nie bacząc na obolałe ramiona.
Ostatnia, w pewnym oddaleniu, szła Saahni. Jak zwykle skryta pod kapturem i zatopiona we własnych myślach Khajiitka nie zwracała uwagi na otoczenie, patrząc pustym wzrokiem przed siebie. Pozostali nawet nie próbowali jej wybudzać z transu, w którym niechybnie tkwiła. Pierwszy raz mieli styczność z takim zjawiskiem, a jako że z Saahni mimo jej dziwnego stanu nie było żadnych kłopotów zdecydowali się zostawić ją w spokoju.
Neafel uśmiechnęła się z satysfakcją, gdy Sor'thar nauczył ją prostej, złodziejskiej sztuczki, która polegała na ukradzeniu monety widzowi podczas pokazywania mu "magii". Nie zamierzała tego stosować w przyszłości, ale przyjemnie było umieć więcej niż wcześniej. Bosmerka podrzuciła do góry pieniążek, po raz kolejny wykonując ten trik. Złoto miało w tym momencie zniknąć i już nigdy nie wrócić do właściciela. Eflka powtórzyła niedawno zapamiętany ruch i moneta jakby rozpłynęła się w powietrzu. Sor'thar pokiwał z uznaniem głową. Sztuczka została opanowana przez nią do perfekcji.
- Pokażesz mi coś jeszcze? – poprosiła Neafel, podrzucając do góry i łapiąc w powietrzu pieniążek, który niespodziewanie zmaterializował się w jej dłoni.
- Sor'thar ma zrobić z Neafel złodziejkę? – Kot uśmiechnął się szarmancko, brzęcząc przy tym złotymi kolczykami w uszach.
- Co? Nie! – zaśmiała się, udając oburzenie. – Ja tylko…
Nagły charkot przerwał jej w pół zdania. Zatrzymali się, spoglądając na siebie zaskoczeni i odwrócili głowy w stronę dobiegających ich odgłosów. Gurind stał w miejscu, odwrócony do nich tyłem. Rozłożył szeroko ręce, jakby w błagalnym geście, gdy wtem jego ciało przeszyła fala konwulsji. Upadł na kolana, jęcząc i plując krwią. Bosmerka nie czekała dłużej. Podbiegła do niego i chwyciła, nim uderzył głową o podłoże. Ostrożnie ułożyła go na ziemi, podczas gdy miotały nim drgawki. Oczy zaszły mu krwią, a z nosa i ust pociekła stróżka lepkiej, czerwonej cieczy. Charczał i dyszał, nie mogąc wypowiedzieć ani słowa. Gdy Neafel dotknęła jego czoła, niemal sparzyło jej dłoń. Klęczała przy jego powoli zamierającym ciele, nie wiedząc, co robić.
Dźwięk głuchego uderzenia o ziemię tuż za jej plecami przestraszył ją jeszcze bardziej.
Odwróciła się prędko. Sor'thar leżał na trawie, lekko podrygując. Bosmerka jednym ruchem do niego doskoczyła, zupełnie zapominając o Gurindzie. Chwyciła Kota za nadgarstek, chcąc sprawdzić puls. Jeszcze miał. Chociaż po całym ciele przechodziły go jedynie lekkie dreszcze, oczy, nos i usta miał w podobnym stanie co Nord.
- Bogowie – wyszeptała Neafel, patrząc na nieruchome ślepia Sor'thara. Poczuła, jak w kącikach oczu zbierają jej się łzy.
- Co to ma znaczyć? – szorstki głos Saahni rozległ się niespodziewanie, tak że Bosmerka mimowolnie wzdrygnęła się.
Khajiitka odepchnęła ją lekko i uklękła przy pobratymcu. Obejrzała go dokładnie, nim spytała poważnym tonem:
- Czy jest coś takiego, czego dotknęli, zjedli albo powąchali zarówno Sor'thar, jak i Gurind? Jakaś roślina, zwierzę?
- Wczoraj jedli zupę u tego szalonego pustelnika – przypomniała sobie roztrzęsiona Neafel. – Ja jej nawet nie tknęłam, ale oni trochę spróbowali.
- Trochę, to znaczy ile?
- Sor'thar tylko kilka kropel, ale Gurind pół łyżki, którą potem wypluł.
- Tak myślałam – mruknęła cicho Saahni, nim dodała głośniej: - Otruci.
Dziesiątki pytań pojawiły się naraz w głowie elfki: jak to? dlaczego? po co? kto? czemu? Oszołomiona zdołała jedynie wykrztusić krótkie, oczywiste pytanie:
- Naprawdę?
- Nie, na niby – prychnęła Khajitka. – Nie przerywaj mi teraz.
Saahni wstała i odeszła na kilka kroków. Rozłożyła szeroko ręce, a w jej dłoniach pojawiły się dziwne, lewitujące bezkształtne masy. Wtem Khajiitka wykonała szybki ruch rękoma i przed nią zmaterializował się portal z Otchłani, z którego wyszedł… Koń. Czarny, kościsty zwierz, który jak gdyby nigdy nic podszedł do Saahni.
Neafel momentalnie ogłupiała na ten widok. Nieprzytomnie wykonała rozkaz Khajiitki i pomogła jej przerzucić otrutych towarzyszy przez grzbiet konia i nie mogąc pojąć, co się właśnie dzieje, ruszyła za Saahni prowadzącą wierzchowca za cugle.


Zamoczyła pióro w kałamarzu i wytarła o krawędź, pozbywając się nadmiaru atramentu. Uniosła dłoń nad pergaminem i zawahała się przez ułamek sekundy. Opuściła dłoń i płynnym ruchem nakreśliła pierwszą, smukłą literę, a za nią kolejną.
Dzień Trzeci
18 Pierwszych Mrozów, 206 rok IV Ery

Przerwała pisanie, by zerknąć na leżącego w łóżku Khajiita. Widok jej nie pocieszył. Wzdychając zamoczyła pióro w kałamarzu i kontynuowała.
Ranek, stan – bez zmian.
Południe, stan – Sor'thar cicho jęczy. Po podaniu mu eliksiru przestaje. 
Bosmerka spojrzała na fiolkę stojącą na stoliku przy łóżku. Wywar z ziół, który się w niej znajdował, sięgał już jednej czwartej objętości buteleczki. To starczało na jedną, góra dwie porcje.
Eliksir się kończy. Wróciła myślami do 15 dnia miesiąca. To, jak Saahni przywołała kościstego konia, jak pełne obaw zmierzały do siedziby Motyli, jak do niej dotarły z wielką ulgą, aż wreszcie jak Saahni zaprosiła ją do swojej komnaty.
Widok okazał się zaskakujący. Zamiast dużej i luksusowo urządzonej, Neafel zobaczyła skromną i niewielką komnatę. Na jednej ze ścian wisiały długie, ustawione jedna pod drugą półki, na których znajdowały się równiutko ustawione słoje. Zawierały różnorodne składniki alchemiczne, od suszonych grzybów po podejrzanie wyglądające organy. Jeden z nich przypominał ludzkie serce. W kącie mieścił się prosty stolik, zawalony licznymi przyrządami: moździerzem, kolbami wszelkiego kształtu i rozmiaru i innymi przedmiotami, których przeznaczenia Neafel mogła tylko się domyślać.
- Bardzo wszechstronną osobą jesteś - odezwała się z podziwem. - Nie wiedziałam, że alchemią także się zajmujesz.
- Zajmuję się magią - odparła Saahni, sprzątając swoje stanowisko. - A alchemia... to w gruncie rzeczy też magia.
Neafel przyglądała się, jak Khajiitka w skupieniu wybiera kilka słoików, po czym przystępuje do pracy.
- Każdy z nas jest obdarzony energią magiczną - mówiła Saahni, tłukąc składniki w moździerzu. - Większą lub mniejszą. Inteligentne istoty, czyli ludzie, merowie czy zwierzoludzie potrafią ją wykorzystywać, czarując. Dotyczy to każdego. Nawet najgłupsi wojownicy są w stanie nauczyć się prostych zaklęć przywracania.
Rośliny również posiadają magiczny potencjał. Alchemia to nic innego, jak sztuka wydobycia go z nich i zamknięcia we flakonie. Kiedy rzucam czar niewidzialności, wykorzystuję moją własną magię. Kiedy piję eliksir o identycznym działaniu, wykorzystuję magię użytych do niego składników. Zanim zaczęłam studiować przywołanie, polegałam bardziej na alchemii. Uważam, że to doświadczenie znacznie mi później ułatwiło zrozumienie, jak działają pewne rzeczy.
Bosmerka pokiwała z uznaniem głową. Nie ufała magii i tym, którzy ją opanowali, ale budzili w niej szacunek. Czy po tym, co usłyszała, powinna tak samo traktować alchemików?
- My tu gadu-gadu, a czas ucieka. - Saahni wyprostowała się i odeszła od stolika, trzymając kilka buteleczek w garści. Każda z nich była wypełniona po brzegi chlupoczącym, ziołowym wywarem. Zakorkowała je i ustawiła na komodzie ukrytej dotychczas w cieniu. Gdy Neafel wytężyła wzrok, dostrzegła za nią wąskie łóżko.
- Ten eliksir zatrzymuje działanie trucizny, ale nie usuwa całkowicie z organizmu. To oznacza, że nie umrą, ale zostaną w śpiączce. - Saahni mówiła, podpisując każdą butelkę. - Pojadę po składnik odtrutki. Nie będzie mnie kilka dni. Przez ten czas musisz codziennie dawać im dokładnie wyznaczoną dawkę, aby utrzymać ich przy życiu. Dasz radę?
- Jasne.
Neafel wróciła do teraźniejszości, zostawiając wspomnienie. Saahni nie mówiła dokładnie, kiedy wróci. Nie powiedziała także co zrobić, jeśli eliksir się skończy. A na to się zapowiadało.
Jeśli Khajiitka nie przybędzie jeszcze dzisiaj, będzie czekał ich pogrzeb.
Neafel odepchnęła od siebie ponure myśli, zmuszając się do działania. Dość zamartwiania się, czas coś zrobić. Wstała od stołu i raźnym krokiem opuściła komnatę. Stopy powiodły ją do zbrojowni. Szybko odnalazła swój łuk, kołczan żelaznych strzał – kiepskie do prawdziwej walki, ale idealne do treningu – i garść lepszych, ebonowych. Przezorność zawsze popłacała. Wychodząc zarzuciła na siebie futrzany płaszcz.
Znalazła się na zewnątrz. Podmuch zimnego wiatru uderzył ją w twarz i przeszył na wskroś kilka sekund po wyjściu z jaskini, nie czekając, aż zdąży chociażby mrugnąć, jednak Bosmerka dzielnie parła dalej do przodu. Zbliżała się zima i elfka wiedziała, że jeśli chce ją przetrwać, musi już teraz zahartować ciało. Śnieg chrzęścił pod butami, płaszcz łopotał na wietrze, który wciskał się w oczy zmuszając do ich przymknięcia. Neafel dotarła do pierwszych drzew, które osłoniły ją odrobinę przed szalonym żywiołem. Zostając na skraju lasu wyciągnęła jedną strzałę, nałożyła na cięciwę i wybrała stojącą w oddali brzozę, przycelowała i w okamgnieniu naciągając łuk i wystrzeliła w jej kierunku, strzelając tym samym sposobem typowym dla jej rasy. Grot musnął korę i wbił się w śnieg nieopodal. Neafel fuknęła na niesprzyjający jej wiatr i wycelowała ponownie, tym razem jednak bardziej uwzględniając niepomyślne podmuchy. Po zdecydowanie dłuższym mierzeniu oddała strzał jak Khajiici – naciągnęła łuk i wystrzeliła po krótkiej pauzie - tym razem celny. Zadowolona chwyciła trzecią strzałę, gdy nagle do jej uszu doszedł przytłumiony dźwięk kopyt. Błyskawicznie odwróciła się w tę stronę i napięła cięciwę. Zakapturzony jeździec w długiej pelerynie zeskoczył z gniadosza i ciągnąc go za cugle wszedł do jaskini. Neafel opuszczając łuk podążyła za nim, a raczej nią – fragment ogona, który wysunął się spod peleryny utwierdził ją w przekonaniu, że to Saahni. Bosmerka walcząc z silnym wiatrem dostała się do siedziby Motyli. Bez zastanowienia skierowała się w kierunku prowizorycznej stajni, bo tylko tam Khajiitka mogła zostawić wierzchowca. Nie pomyliła się. Zastała ją zamykającą furtkę boksu dla konia.
Zaskoczona Saahni uniosła głowę tak gwałtownie, że kaptur spadł i odsłonił jej twarz. Duże, kocie oczy nie były już czerwone, również rude futerko wróciło do dawnego wyglądu.
- Co tu robisz? A zresztą nieważne. Zwołaj wszystkich do jadalni, to pilne! – rozkazała.
Ton jej głosu był tak przekonujący, że Neafel bez zastanowienia obróciła się na pięcie i biegiem ruszyła zawiadomić Motyle o niespodziewanym zebraniu. Kiedy zdyszana wpadła do jadalni razem z Reirekiem, przy stole siedzieli już wszyscy - pomijając Sor'thara i Gurinda - to znaczy Apelio, Belzuf i sama Saahni. O ile młody Velvne w skupieniu obserwował Khajiitkę, to Siedzący Niedźwiedź nie rokował zbyt dobrze – kołysał się i mamrotał w sposób jaki robią to zwykle osoby w stanie upojenia. Gdyby nie to, że od początku siedział w jadalni, nie dotarłby na zebranie o własnych siłach.
- Sprawa jest nagląca – rzekła Saahni, nie czekając aż nowo przybyli usadowią się do końca przy stole – i dodatkowo wielkiej wagi. Jedno z was będzie musiało wyruszyć natychmiast. – Powiodła wzrokiem po słuchających Motylach. To, co zobaczyła, nie zadowoliło jej, gdyż na jej twarzy pojawił się mały grymas. – Trzeba pojechać do ambasady Thalmoru i zniszczyć dokumenty o nas, o Motylach.
Neafel jak i pozostali słuchacze milczała.
- Od tego zależy nasze życie, nasze i naszych braci oraz sióstr. Któreś z was musi wyruszyć natychmiast i spalić te przeklęte papiery! – Saahni podniosła głos. – Belzuf, do ciebie także mówię!
- Daj mu spokój, widzisz, że pijany – mruknął Apelio. – Ja za to znam się na intrygach, nie walce, a nie wierzę, że w ambasadzie się bez niej obędzie.
- Reirek? – Saahni spojrzała pytająco na kowala i kwatermistrza w jednym.
- Kiedy zostawałem Motylem ustaliliśmy, że nie będę brał udziału w takich rzeczach – wymigiwał się mężczyzna. – Czemu ty nie pojedziesz?
- A kto przygotuje odtrutkę? – odparła Saahni i cicho westchnęła.
Neafel poczuła jej i pozostałej dwójki wzrok na sobie. Przełknęła cicho ślinę.

*

Wiatr smagał ją po twarzy, kiedy pochylona nad końskim łbem galopowała przed siebie modląc się do wszystkich bogów naraz. Nie była wprawnym jeźdźcem i mimo zapewnień Saahni, że Arvak – ten kościsty, przerażający koń, którego mag znowu przywołała – sam poniesie ją do celu, bała się. Jednak jakby za sprawą jakiejś magicznej mocy Bosmerka rzeczywiście utrzymywała się w siodle, mknąc z niewyobrażalną prędkością przed siebie. Za nią w pewnym oddaleniu pędził niechętny Apelio. Gnał na zmęczonym już gniadoszu, który nawet w pełni sił nie dorównywałby możliwościom Arvaka. Jasne było, że nie pomoże jej wypełnić zadania – zostanie w bezpiecznej odległości, przypilnować jej – aby weszła do ambasady – koni i w razie niepowodzenia uciec, informując Motyle o wydarzeniach.
Arvak zwolnił, przechodząc do kłusa; Neafel poznała po tym, że zbliżają się do celu, gdyż – za sprawą Saahni i jej tajemniczej magii – to wierzchowiec znał trasę i wiedział kiedy się zatrzymać, nie jeździec. Tak też się stało – po przebiegnięciu jeszcze kilkaset stóp stopniowo zwalniając Arvak się zatrzymał, pozwalając elfce zsiąść, usłużnie zatrzymując się przy powalonym drzewie. Bardzo pomogło to Neafel, biorąc pod uwagę jej bosmerski wzrost i brak umiejętności zsiadania z koni.
Apelio podszedł do niezgrabnie ześlizgującej się elfki i przywiązał lejce zarówno gniadosza jak i Arvaka do wystającej gałęzi owego powalonego drzewa.
- Znajdź i spal dokumenty, ale tak, aby nikt cię nie spostrzegł. Będą w tym wysokim budynku - wskazał coś daleko między drzewami palcem. - Jeśli zrobisz za duże zamieszanie, thalmorczycy rozbiegną się i będą mogli mnie znaleźć, a wtedy odjadę – uprzedził, robiąc szybki węzeł. – A jeśli za długo nie będziesz wracać, uznam, że cię pochwycili.
Bosmerka skinęła głową i odwróciła się w stronę ambasady.
Ambasada Thalmoru mieściła się w tym samym miejscu już od dłuższego czasu, pamiętając czasy po Wielkiej Wojnie i mając na swoim czele nikogo innego, jak Najwyższą Emisariuszkę Elenwen, piastującą swoje stanowisko równie długo - nie było to dziwne wśród długowiecznych elfów. Altmerka, na której przyjęciu niegdyś Smocze Dziecię wykradło cenne dossier, była tą samą, z którą teraz Dziecię współpracowało jako Król. Reirek, który swego czasu opowiedział Neafel tę historię, nie omieszkał dodać, że z chęcią zabiłby ich oboje jak prawdziwy Motyl. Bosmerka nie wypomniała mu tego, kiedy Saahni szukała ochotników na dzisiejszą misję.
Elfka, przygarbiona i posuwająca się naprzód z najwyższą ostrożnością, oczyściła umysł z niepotrzebnych myśli i skupiła się na zadaniu. Z racji zbliżającego się zachodu słońca część thalmorskich wartowników spacerowała na murach z przywołanymi przez siebie kulami światła, co mogło oświetlić skradającą się Neafel, dlatego koncentracja była wskazana. Ostrożnie, chowając się za każdym drzewem, dotarła pod sam mur. Przyparła do zimnego kamienia plecami i uważając, by nie wydać najmniejszego dźwięku, poczęła iść wzdłuż muru. Planowała dotrzeć pod sam wysoki budynek, który wskazał jej Apelio, i dopiero wtedy przeleźć na drugą stronę.
- Kto tam? - rozległ się skrzekliwy głos tuż nad nią, na którego dźwięk Neafel zamarła, a krople potu pojawiły się na jej czole. - A, to tylko ty. Viallon, z początku wziąłem cię za kogoś innego.
- Prawda, że z tą fryzurą jestem nie do poznania? Chciałem ci ją pokazać, ale jest dużo zimniej niż myślałem, więc podziwiaj szybko i zakładam hełm - odpowiedział Viallon, z głosem dużo przyjemniejszym w brzmieniu.
Neafel nie mogła odetchnąć z ulgą, więc wstrzymując oddech czekała, aż wartownicy się oddalą.
- Słyszałeś o tym festynie w Samotni? Może uda nam się na niego wyrwać? - zapytał Altmer o skrzekliwym głosie.
- Daj spokój, co będziemy robić wśród... ludzi - odparł Viallon. Jednocześnie rozległ się dźwięk zbliżających kroków. - Nie lepiej ci tutaj?
- Zastanów się, założymy jakieś zwykłe ubrania i wmieszamy się w tłum. W Samotni nikt nas nie zaatakuje, w razie czego wszczniemy alarm i nam pomogą... - przekonywał jego towarzysz. Odgłos oddalających się kroków słabł z każdą chwilą.
Odczekawszy kilka sekund Neafel wspięła się na mur i przedostała się na jego drugą stronę. Opadła miękko na zaśnieżoną posadzkę i zobaczywszy tylne drzwi prowadzące do owego wysokiego budynku, przy którym właśnie stała, szybko do nich podbiegła. Majstrując chwilę przy zamku za pomocą wytrychów, udało jej się otworzyć drzwi, co nie było zbyt trudne – nawet taki amator jak ona mógł to zrobić.
Będąc już w środku przekonała się, że mało kto w ogóle używał tego przejścia. Liczne beczki i skrzynie niemal zupełnie tarasujące przejście świadczyły o tym wyraźnie. Gdy udało jej się pokonać przeszkody, wyjrzała ostrożnie zza ściany.
Na środku obszernej komnaty, którą zobaczyła, stał niewielki stoliczek z krzesłami otoczony przez kolumny Naprzeciwko Neafel znajdował się kolejny pokój, który widziała przez uchylone drzwi, a a na prawo od niego było jakieś biurko zawalone papierami i regały z książkami. Jeszcze bardziej na prawo dostrzegła schody prowadzące w górę. Ponieważ jednak nie zobaczyła żadnego thalmorczyka, bezgłośnie przemknęła do pokoju.
Zamknęła za sobą drzwi i rozejrzała się po pomieszczeniu. Jej uwagę przykuło drewniane biurko, na którym ktoś pozostawił niedokończony list. Neafel przeleciała wzrokiem po wersach, ale nie zauważyła nic wartego uwagi; zwykły, nudny raport dzienny.
Bosmerka wyszła z pokoju i podeszła do zawalonego papierami biurka, które zobaczyła już wcześniej. Przerzuciła zmięte papiery i pokreślone dokumenty, ale to także nie miało żadnej wartości. Przeszła więc do kufra, który stał ukryty za biurkiem.
Uniosła wieko - ku jej zaskoczeniu zamek był otwarty. Na dnie skrzyni leżał rządek równo ułożonych dossier, każdy w pomarańczowej, miękkiej oprawie. Chwyciła ten, który leżał porzucony niedbale na wierzchu i otworzyła na pierwszej stronie.

Thalmorski dossier: Saahni
Serce zabiło jej szybciej. Przewróciła prędko kartkę na drugą stronę.
Stan: Motyl (pojmać lub zabić), wysoki priorytet, przyzwolenie emisariusza
Opis: Khajiit, kobieta, ważny Motyl (przywódca?), ok. 30 lat, mag-przywoływacz, łucznik
Historia: Saahni jest oddanym sprawie działaczem w organizacji przeciwko Królowi o nazwie Motyle. Pragnie po odzyskaniu wolności przez Skyrim przenieść swoje działania na Elsweyr. Urodziła się w Skyrim, jej rodzice nie żyją. Utrzymuje bliskie stosunki z Arcymagiem J'zargo, ma kontakt ze Słowikami i Gildią Złodziei, do której należała, spotyka się z Kharjo, strażnikiem karawany khajiickiej, miała romans z Sor'tharem, byłym członkiem Gildii Złodziei (został Motylem). Pozostali partnerzy nieznani.

Pod spodem, mniej zgrabnymi literami nakreślono w pośpiechu, na co wskazywał tusz, który lekko się rozmazał:
Uwagi: Saahni przygotowuje powstanie.

Neafel zamknęła dossier i spojrzała przed siebie. Jeśli i o niej Thalmor ma takie szczegółowe informacje... Ta myśl była wielce niepokojąca i Bosmerka szybko zabrała się do zadania, chcąc jak najszybciej opuścić to miejsce. Wrzuciła dossier Saahni do kufra i rozejrzała się za czymś, czym będzie mogła podłożyć ogień. Jej wzrok zatrzymał się na kartce wystającej spod regału – musiała zlecieć z biurka. Neafel chwyciła ją drżącymi dłońmi. Akcja w Puszczy Valen, odczytała nagłówek. Do wszystkich ambasad, akcja z nekromantami w Puszczy Valen to zaplanowane działanie mające za cel zasiać panikę. Uchodźców zostawić w spokoju, tych, którzy znają przyczyny rzezi odnaleźć i usunąć. Rozka... Dalszy tekst został zalany woskiem i Bosmerka nie mogła odczytać słów. Nawet nie próbowała.
Wieść, że to Thalmor stoi za wymordowaniem jest bliskim była zbyt wstrząsająca, by mogła czytać dalej. Zmięła ze złością kartkę i wrzuciła do kufra. Bez zastanowienia chwyciła stojącą na stoliczku obok jedną świecę i także wrzuciła do skrzyni. Drugą zaś podpaliła papiery zalegające na biurku, oblewając je przedtem i wszystko naokoło oliwą, którą dostała od Apelia.
To, co zrobiła dotarło do niej po chwili, lecz było już za późno. Ogień zajął się prędko dokumentami i po chwili przeszedł z nich na biurko, a z kufra na regał.
Neafel uśmiechnęła się mściwie. A niech i spłonie cały budynek, pomyślała. Za moich bliskich.
Odczekała jeszcze chwilę i w momencie, kiedy dym nie dawał już jej wytrzymać, wybiegła z ambasady. Poderżnęła gardło zaskoczonemu wartownikowi, który stał za drzwiami, i wspięła się na mur, by z iście kocią zręcznością z niego zeskoczyć już po drugiej stronie. Nie zważając już na nic biegła w kierunku lasu, by tam znaleźć osłonę. Zmrok już zapadł i jeśli tylko znajdzie się między drzewami, wartownicy jej nie dostrzegą. Nie mogą.
- Viallon? Na bogów, zamordowano go! Pomocy! Wróg w ambasadzie – wrzasnął Altmer, którego słyszała już wcześniej; gdy krzyczał, jego skrzekliwy głos brzmiał jeszcze okropniej.
Neafel zmusiła się do szybszego biegu. Pierwsi Thalmorczycy zaczęli dostrzegać pędzącą w stronę drzew postać i napięli łuki. Jednak nie mieli tak celnego oka jak ona i pierwsze strzały minęły się z celem. Bosmerka uśmiechnęła się pogardliwie, gdy nagle przeszył ją straszliwy ból. Zachwiała się w biegu, ale doskoczyła do drzewa i ukryła się za nim, nim straciła równowagę i upadła w śnieg. Pulsujący ból przedramienia i krew, która zabarwiła na czerwono śnieg, nie była dobrym znakiem. Neafel zacisnęła zęby i odkorkowała miksturę uzdrowienia, którą szybko wypiła. Strzały nie wyciągnie, ale uśmierzy ból. Odrzuciła pustą fiolkę i zerwała się do dalszego biegu, ignorując strzały przelatujące obok niej. Potknęła się, gdy jeszcze jedna ugodziła ją w plecy i krzyknęła.
- Neafel! - Usłyszała.
Apelio wybiegł zza drzew i pomógł jej wstać. Poprowadził ją do Arvaka, wskoczył na siodło, po czym chwyciwszy cugle gniadosza, drugą rękę podał elfce i wciągnął ją przed siebie.
- Jazda! - zawołał, a Arvak posłusznie ruszył, błyskawicznie przechodząc do galopu.


Neafel kurczowo trzymała się grzywy Arvaka, czując, jak opuszczają ją siły. Zacisnęła mocno powieki, nie mogąc patrzeć na rozmazany świat wokół niej. Ogarnęła ją przemożna chęć napicia się choćby szklanki wody. Odgłos kopyt uderzających o ziemię powoli przestawał do niej dochodzić. Słyszała tylko swój nienaturalnie przyśpieszony oddech.
Momentalnie wszystko ucichło, jakby ucięte nożem.
Neafel ocknęła się dopiero w siedzibie Motyli, we własnym łóżku. Spróbowała wstać, lecz naraz opadła na poduszkę, zaciskając z bólu zęby. Suchość w gardle była już nie do zniesienia, ona sama zaś czuła się bardzo, bardzo słabo. Wtem dopadł ją silny ból głowy; męczyła się z nim dłuższą chwilę, nim straciła przytomność. Kiedy się ponownie obudziła, czuła się już dużo lepiej - udało jej się podnieść do pozycji półleżącej i rozejrzeć po komnacie.
W tym momencie drzwi się otworzyły i wszedł Sor'thar.
- Już lepiej? - zapytał z troską w głosie podchodząc do niej.
- Tak, a ty? Widzę, że odtrutka pomogła - odpowiedziała Neafel i wysiliła się na uśmiech.
- So'thar dziwnie się czuł zaraz po przebudzeniu, ale to już drugi dzień kiedy jest na nogach.
- Drugi? Tak długo byłam nieprzytomna?
- Sor'thar źle się wyraził. Wczoraj wieczorem obudził się i to był pierwszy dzień, a dziś jest drugi.
- A teraz jest ranek, południe czy wieczór? - dopytywała się Bosmerka.
- Popołudnie.
- Aha – odpowiedziała krótko i zamilkła, zmęczona rozmową.
Kot usiadł na łóżku i mimowolnie wziął do ręki jej dłoń. Bosmerka poczuła przyjemne mrowienie, kiedy pogładził palcami jej skórę. Trwali tak dłuższą chwilę, nim Sor z cichym westchnięciem wstał i oznajmił, że zbliża się pora obiadu, w związku z czym pójdzie przynieść jej coś do zjedzenia.
Gdy wrócił z dwoma talerzami pełnymi jedzenia, Neafel była już ubrana. Znalazła także na stoliku miksturę uzdrowienia – po wypiciu jej czuła się tak, jakby dwa dni temu zupełnie nic nie zaszło.
Zasiedli do stołu; zapach pieczonej kury rozniósł się po komnacie. Elfka uśmiechnęła się na widok butelki wina z Alto, jej ulubionego i zarazem najwytrawniejszego w całej Tamriel. Nalała sobie pełen kufel i wypiła, rozkoszując się cudownym smakiem.
Sor'thar odkroił kawałek skrzydełka i zjadł, rzucając na nią ukradkowe spojrzenia. Pod ich wpływem Bosmerka poczuła się w obowiązku przerwać narastającą ciszę.
- Bardzo dobry obiad. Gurind musiał się sporo napracować, żeby zrobić go dla nas i całej reszty – rzekła, kosztując ziemniaków polanych ziołowym sosem.
- Niekoniecznie – odparł Sor.
- Jak to? – Neafel uniosła zaskoczona brew.
- W siedzibie został tylko Sor'thar, Neafel, Gurind i Reirek.
- Dlaczego? – zapytała, czując, jak ziemniak staje jej w gardle.
- Skąd Sor'thar ma wiedzieć? Saahni nie wyjaśniła mu, dlaczego ona, Apelio i Belzuf wyjeżdżają. Ona tylko powiedziała, że idą na dłużej i żeby Sor'thar zajął się Neafel, i że za kilka dni po nich wrócą. O, i żeby przygotował się na najważniejsze wydarzenia w jego życiu.
Neafel odłożyła sztućce, przełykając wreszcie ziemniaka. Przed oczami stanęło jej wspomnienie niezgrabnie napisanych liter: Saahni przygotowuje powstanie.
- Sprężajmy się z tym obiadem – rzuciła.

*

Neafel pochyliła się nad końskim łbem, utkwiwszy wzrok w drodze przed nią. Bolało ją siedzenie, ale zacisnęła zęby i galopowała dalej na kradzionym wierzchowcu. Tuż za nią, wielce niezadowolony ucieczką bez słowa z siedziby Motyli, pędził Sor'thar.
Dojechali do rozdroży; Neafel, chcąc podjechać do drogowskazu, jedynie nieumiejętnie pokierowała koniem w krzaki. Co jak co, ale dobry rumak to nie wszystko, nawet jeśli był to rumak skradziony od niczego nie spodziewających się bogaczy na trakcie. Koniec końców to Sor'thar sprawdził, która droga prowadzi do Samotni i pomógł elfce naprowadzić na nią konia.
Po godzinie intensywnej jazdy zobaczyli mury miasta. Wtedy też porzucili wierzchowce i resztę trasy pokonali na piechotę. Bez przeszkód przeszli przez otwartą bramę i znaleźli się w stolicy Skyrim.
- Chyba Neafel nie pójdzie od razu do pałacu – jęknął Kot. – Sor'thara bolą nogi.
- Mnie także. Chodźmy do gospody – odpowiedziała Bosmerka.
Łatwo powiedzieć, trudniej zrobić. Z powodu jutrzejszego rozpoczęcia festynu ludzie przybywali do Samotni już od kilku dni, toteż przedrzeć się przez ich masę kłębiącą się na ulicy nie było łatwo, a co dopiero znaleźć karczmę. Gdyby nie czujne oko Sor'thara, który wypatrzył szyld gospody "Pod Mrugającym Ślizgaczem" błądziliby całą wieczność. Ku ich utrapieniu w samej karczmie tłok panował niemiłosierny. Ledwie udało im się przedrzeć do lady i zamówić wino, wiedząc, że prawdopodobnie wypiją je na stojąco. Ponadto Neafel została wyśmiana, kiedy próbowała wynająć pokój na noc. Ludzie płacili za koc i miejsce na podłodze.
Po dłuższej chwili otrzymali swoje zamówienie; w międzyczasie udało im się także zająć miejsce w cieniu, przy ścianie. Powoli ludzi z gospody ubywało, co również było w pewien sposób przyjemne.
- Karczmarzu, przygotuj to, co masz najlepsze! – zawołał młody, bogato wystrojony mężczyzna rzucając sakiewkę na ladę.
- Już, już, drogi panie, proszę poczekać minutkę – odpowiedział gospodarz, gnąc się w ukłonach. Wychodząc na zaplecze kocim ruchem pochwycił mieszek.
- Zaiste, cóż to są za czasy! – westchnął młodzieniec, wyraźnie zwracając się nie tylko do swojego towarzysza, równie wytwornie ubranego rówieśnika.
- To prawda. Któżby pomyślał, że akurat gdy zdecydujemy się na podróż bez tych wszystkich pachołków zostaniemy brutalnie okradzeni! – wykrzyknął drugi bogacz.
- To oburzające! – wtrącił się zamożny mężczyzna spożywający posiłek niedaleko ich. – Panowie, opowiedzcie o tym!
- Ależ nie ma nad czym się rozwodzić – zaprotestował pierwszy z nich. – Ot, para opryszków skorzystała na naszej nieuwadze, gdy to postanowiliśmy zsiąść z wierzchowców i kontemplować urok krajobrazu.
- Co za barbarzyńcy! Czy panowie pamiętają, jak wyglądali?
- Owszem. Khajjit i Leśny Elf. Szczęśliwie ten incydent nie wpłynął wiele na naszą podróż, bowiem zaledwie pół godziny później mijał nas powóz do Samotni, na który wsiedliśmy. Tylko wierzchowców szkoda, wiernie nam służyły – zakończył opowieść drugi z bogaczy.
- Doprawdy, straszliwe to wieści, panowie. Że też w tym kraju nadal panoszą się takie szumowiny! – oburzył się mężczyzna i rozeźlony chwycił za kufel, by utopić złość w alkoholu.
Tymczasem gospodarz przyniósł zamówione potrawy dla dwóch młodzieńców, których okradła Neafel z Sor'tharem. Korzystając z zamieszania, Bomerka wyciągnęła Kota z karczmy, nie chcąc zostać rozpoznaną przez okradzionych.
- Było blisko – mruknął pod nosem Sor'thar i od niechcenia zerwał mieszek mijającego ich przechodnia.
- Musimy znaleźć miejsce na nocleg – stwierdziła Neafel i pociągnęła Kota za sobą, dając się zabrać fali mieszczan.
Wyswobodzili się z tłumu koło budynku Akademii Bardów. Tam stery przejął Sor'thar i zaciągnął Neafel w krzaki po drugiej stronie drogi.
- Tutaj? Jak sobie życzysz – westchnęła Bosmerka i oparła się plecami o zimny mur. – Jesteś pewien, że tu będziemy mieli spokój?
- Sor'thar obiecuje, że ani strażnicy, ani kieszonkowcy nie będą niepokoić Neafel – przyrzekł Kot i wyszczerzył się radośnie, gdy dodawał: - Sor'thar idzie teraz zapolować.
- Tylko nie daj się złapać. Jutro jest wielki dzień.
Neafel powiodła wzrokiem za wymykającym się z kryjówki Kotem. Kiedy ostatnie liście przestały się za nim poruszać, rozłożyła się na trawie.
Nie będzie powstania, Saahni, pomyślała Neafel. To za Sor'thara.

*

- Ludzie, ludzie! Słuchajcie, co obwieszczam. Za godzinę Król przetnie wstęgę i rozpocznie się Festiwal Zimy, która szczęśliwie szybko się skończyła w tym roku! Będą pojedynki na miecze, topory i łuki, magię każdej szkoły, występ bardów, tancerzy i poskromiciela niedźwiedzi, dużo dobrego jadła, wyjątkowe grzane wino, a także atrakcje, które póki co pozostaną niespodzianką! Spieszcie się zająć miejsca! – krzyknął młody herold i zeskoczył z głazu, na którym stał. Szybko potem zniknął w tłumie.
- Słyszałeś? – Neafel szturchnęła łokciem Sor'thara. – Ale ty już załatwiłeś miejsca?
- Najlepsze – odparł Kot i wyszczerzył się z dumą.
- To świetnie. Chodźmy już przed bramę, bo potem nie zdążymy. Kup też po drodze coś do jedzenie, w środku będą sami ździercy. Swoją drogą, czyżbyś miał więcej kolczyków?
Zgodnie z przewidywaniami Neafel, dotarli przed wejście na krótko przed tym, jak Król wyszedł z Zamku Dour mieszczącego się na dziedzińcu. O czym poinformował Bosmerkę Sor'thar, bo ona sama nic nie widziała poza plecami wyższych od niej ludzi, elfów i zwierzoludzi.
- Poddani! – rozległ się głos Króla. Wszyscy momentalnie ucichli. – Cieszę się, że tyle was tu przyszło. Nie przedłużajmy!
Z powodu ciszy, która zapadła, Neafel wywnioskowała, że właśnie jest przecinana uroczyście wstęga. Niestety ona mogła jedynie podumać, dlaczego Król ma taki miękki głos, nie to co starsi Nordowie.
Rozległ się dźwięk oddalających kroków. Ludzie odetchnęli i powrócili do przerwanych rozmów, zaś strażnicy stojący w bramie zaczęli brać pieniądze i wpuszczać pojedynczo ludzi do środka. Kiedy nadeszła kolej Sor'thara, Kot oprócz mieszka dużo większego niż pozostali wręczył strażnikowi małą karteczkę. Po jej przeczytaniu strażnik dał mu inną karteczkę i przepuścił razem z Neafel.
Krzesła były rozstawione na murach, gdyż wszystkie pokazy miały odbywać się na środku dziedzińca. Neafel i Sor'thar zajęli miejsca tuż przy schodach prowadzących na mury z prostych powodów – Khajiit mógł dzięki temu okradać wszystkich mijających ich ludzi, zaś elfka liczyła na możliwość zamieniania kilku słów z Królem, gdy ten będzie opuszczał Festiwal. Obecnie władca siedział na tronie ustawionym na murach nad bramą prowadzącą do Świątyni Dziewięciu Bóstw. Oprócz wielu strażników towarzyszyła mu zakapturzona osoba, dlatego Neafel nie zobaczyła jej twarzy. Sam Król okazał się być młodym Nordem, na oko mniej niż dwudziestoletnim.
- Ty, futrzak, złaź stąd. To miejsce jest zajęte – warknął umięśniony Nord. Stanął nad Sor'tharem i spojrzał na niego groźnie.
- Sor'thar myśli podobnie – odparł Khajiit i pokazał mięśniakowi na odległość karteczkę od strażnika. Oprócz tego wręczył mu jedną monetę.
Nord burcząc niezrozumiale pod nosem przepchnął się dalej, do kolejnych miejsc siedzących. Neafel nie była pewna, czy to treść karteczki zmusiła go do odwrotu, czy sama karteczka, która musi być Czymś Ważnym.
- Uwaga, uwaga! – krzyknął ten sam herold, który ogłaszał Festiwal jakiś czas temu, tym razem z dwoma rycerzami obok siebie. Na dźwięk jego głosu rozmowy ucichły. – Dzisiejszy dzień rozpocznie rycerski pojedynek bez koni, w pełnej ciężkiej zbroi i z mieczami dwuręcznymi! Po mojej prawej Skuulor Mocarna Pięść, po mojej lewej Horgsvar Nieustraszony. Zwycięzca wybierze nagrodę, jaką sobie tylko wymarzy! Niech bogowie wskażą lepszego!
Herold opuścił pole walki, natomiast obaj rywale stanęli po przeciwległych stronach wytyczonego płotem koła. Na znak Króla rzucili się na siebie z bojowym rykiem na ustach. Pierwszy zamachnął się Skuulor. Był roślejszy i szerszy w barach od przeciwnika, ale poruszał się za wolno jak na ciężkozbrojnego rycerza, toteż jego cios minął się z Horgsvarem, który odpowiedział atakiem. Uderzył nisko, w udo, chcąc powalić Skuulora na kolano. Zaatakowany olbrzym zachwiał się pod wpływem uderzenia, ale utrzymał równowagę i rycząc przy tym głośno zaszarżował na Horgsvara, zmuszając go do szybkiego cofnięcia się, aż ten przyparł plecami do płotu. Horgsvar nie widząc innego wyjścia spróbował zmusić Skuulora do przejścia z ofensywy w defensywę. Ugodził go w dwa razy w biodro, potem zadał cios w kolano, przez co Skuulor uklęknął na nie, nie mogąc utrzymać równowagi. Horgsvar wytrącił mu miecz z dłoni i przyłożył ostrze do gardła.
- Mamy zwycięzcę! Horgsvar Nieustraszony pokonuje Skuulora Mocarną Pięść! – zawołał herold. Ludzie zaczęli klaskać, kiedy Horgsvar wbił miecz w ziemię i uniósł w geście zwycięstwa zaciśniętą pięść. Potem podał dłoń Skuulorowi i razem zeszli z areny, by Horgsvar odebrał swoją nagrodę.
Kolejno potem odbyły się pojedynki na miecze krótkie, topory, młoty, i różne wariacje – z tarczą i bez, konno, z dodatkowym sztyletem, w lekkiej zbroi. Neafel oglądając bez przerwy walki głównie Nordów, czasami przedstawicieli innych ras, czuła się bardzo znużona. Podobnie miał się Król, który po obejrzeniu efektownej walki na pięści półnagich Nordów postanowił zrobić sobie przerwę na obiad, podczas której dla poddanych oglądających widowisko miała być udostępniona możliwość samodzielnego zmierzenia się w pojedynku z wojownikami.
Kiedy Król razem ze swoją eskortą mijał Neafel, ta zerwała się z miejsca i przeszła parę kroków, chcąc zbliżyć się do władcy. Na swojej drodze napotkała jednak opór ze strony strażnika.
- A ty dokąd? – zapytał, patrząc na nią pogardliwie.
- Do Króla – odpowiedziała.
Strażnik wyśmiał ją i popchnął z powrotem na jej miejsce. Bosmerka zaklęła w duchu, widząc że jej plan się nie powiódł. Pozostawało jej wymyślić coś innego. Siedziała wpatrzona w przestrzeń, myśląc intensywnie. Wtem wpadła jej do głowy pewna myśl.
- Dopilnuj, aby nikt nie zajął mi miejsca – rzuciła do Sor'thara i wstała z krzesła.
Szybko zbiegła z murów po schodach i ustawiła się w krótkim wężyku chętnych pragnących stanąć w szrankach. Kolejka prowadziła do mężczyzny siedzącego przy niewielkim stoiku, który skrupulatnie zapisywał kto i czym chce walczyć.
- Neafel, łuk – rzekła, gdy nadeszła pora na nią. Gdy mężczyzna postawił ostatnią literę na pergaminie, zapytała: - Czy to prawda, że można wybrać jakąkolwiek się chce nagrodę?
- Tak, w granicach rozsądku. Następny!
Elfka odeszła na bok rozpromieniona, doskonale wiedząc, jaką wybierze.


- Uwaga, uwaga! – zawołał herold, uciszając rozmowy. – Pora na kolejny pojedynek ochotnika z wojownikiem! Po mojej prawej, zasłużony w walce i najlepszy łucznik w Samotni, Horkild! Po mojej lewej, ochotniczka, Leśna Elfka Neafel! Jako że jest to pojedynek łuczników, odbędzie się on na innych zasadach niż do tej pory. Będą trzy strzały w tarczę, po każdym z nich odległość się zwiększy. Zwycięzca wybierze nagrodę, jaką sobie tylko wymarzy!
Niech bogowie wskażą lepszego!
Herold odbiegł na bok, jego pomocnicy ustawili tarcze na dziedzińcu.
- Pierwsza odległość: 100 stóp! – obwieścił herold.
Neafel i Horkild podeszli do linii, która została zawczasu wyrysowana na dziedzińcu specjalnie dla łuczników. Równocześnie sięgnęli po myśliwskie łuki przygotowane dla nich na ziemi – nie pozwolono im korzystać z własnego sprzętu. Z jednej strony szkoda, ale z drugiej zaklęty łuk Neafel był zdecydowanie lepszy od zwykłego szklanego łuku Norda.
Nałożyli strzały na cięciwy i zastygli w bezruchu, czekając na sygnał.
- Strzelać!
Neafel zmrużyła oczy i przycelowała. Błyskawicznie szarpnęła za cięciwę, napinając łuk, i sekundę później puściła. Chwilę potem strzałę wystrzelił Horkild, który najpierw częściowo naciągnął, przycelował, całkowicie naciągnął i wreszcie puścił. Obie strzały trafiły prosto w środek tarcz.
Widownia krzyczała, klaskała i wiwatowała, nie wiadomo tylko było, na czyją cześć.
- Druga odległość: 200 stóp!
Tarcze zostały odsunięte dalej, zaczęło się prawdziwe łucznictwo. Nałożyli strzały. Neafel zaczęła celować, Horkild czekał na sygnał.
- Strzelać!
Błyskawiczne szarpnięcie i wypuszczenie. Spokojne uniesienie łuku, naciągniecie, pauza, pełne naciągnięcie i puszczenie. Obie strzały w środkach tarcz, tuż obok poprzedniczek.
- I po co się śpieszyć? – zapytał kpiąco Nord. – Strzała i tak doleci do celu, prędzej czy później.
Neafel zbyła go milczeniem.
- Trzecia odległość: 300 stóp!
Zaczęło się prawdziwe wyzwanie. Tarcze zostały przesunięte. Nałożyli strzały.
- Strzelać!
Neafel uniosła łuk i zmrużyła oczy. Naciągnęła szybko strzałę, lecz zawahała się przez chwilę. Wypuściła strzałę po chwili. Strzała Horkilda tkwiła już wbita w środek tarczy, podczas gdy ta Neafel jeszcze leciała. I doleciała, prosto w środek.
- Nie może być! – zawołał herold, przekrzykując tłum. – I jak tu teraz wyłonić zwycięzcę?
Horkild jakby przewidując taką ewentualność wyciągnął z kieszeni małe jabłuszko. Tłum momentalnie ucichł, obserwując każdy jego ruch. Nord podrzucił je wysoko, po czym zaskakująco szybko nałożył strzałę na łuk, napiął i wystrzelił, trafiając w spadający owoc, który ugodzony rozbryzgał się na kawałeczki. Rozległy się brawa i wiwaty.
- Przyjmuję wyzwanie – rzekła Neafel i nałożyła strzałę na łuk.
Widzowie ponownie ucichli, patrząc, jak elfka obserwuje niebo. Trwali tak chwilę w napięciu. Wtem Bosmerka napięła łuk i wystrzeliła, zdawałoby się, prosto w słońce. Czekali nadal, lecz nic nie spadało na ziemię. Niektórzy ludzie zaczęli buczeć.
Wtem na dziedziniec spadł postrzelony ptak.
Tłum oszalał. Wiwaty, krzyki, piski, buczenie, klaskanie, to wszystko zlewało się w jeden głośny huk. Herold wbiegł na środek dziedzińca, minął ptaka i stanął obok Neafel. Po dłuższej gestykulacji udało mu się uciszyć ludzi.
- Mamy zwycięzcę! Neafel pokonuje Horkilda! – obwieścił, a ciszej dodał – Jaką wybierasz nagrodę?
- Spotkanie w cztery oczy z Królem – odpowiedziała z uśmiechem.

*

Drzwi zamknęły się cicho za Neafel. Omiotła spojrzeniem prywatny gabinet Króla, zatrzymując wzrok na jego osobie.
- Panie – rzekła, nie wiedząc co innego ma powiedzieć i śmiało podeszła bliżej biurka, za którym siedział Król.
- Ty jesteś Neafel, tak? – mruknął w odpowiedzi i oderwał wzrok od czytanych dokumentów, unosząc głowę. Odgarnął zasłaniające mu twarz włosy i spojrzał na nią jasnoniebieskimi oczyma. Bosmerka zmieszana odwróciła wzrok. Dopiero teraz, gdy siedział i patrzył prosto na nią, ujrzała całą jego twarz. To był jeszcze chłopiec, z niewielką kępką zarostu i o okrągłej, młodzieńczej buzi, która dopiero nabierała ostrzejszych rysów.
- Tak, panie – odpowiedziała zaskoczona elfka i ponownie utkwiła w nim wzrok, próbując ochłonąć po pierwszym wrażeniu.
- Ponoć chciałaś o czymś ze mną pomówić.
- Tak, ale… - urwała, spoglądając znacząco na strażników, stojących zarówno po obu stronach Króla, jak i drzwi – …na osobności.
- To niemożliwe. Wszelkie środki ostrożności muszą zostać zachowane. Mów, co masz do powiedzenia, albo wyjdź – odparł stanowczo.
- Dobrze. Panie, na pewno wiesz o Motylach i szykującym się powstaniu. Ono wybuchnie już niedługo, może nawet dzisiaj. Trzeba coś z tym zrobić!
- O czym ty mówisz? Jakich Motylach? Przecież w Skyrim jest spokój! – zawołał oburzony Król i wstał. – Straże! Natych…
Król wybałuszył oczy, a z jego gardła zamiast słów wydobył się cichy charkot. Strażnik wyszarpnął sztylet z jego pleców i rzucił zakrwawioną broń na ziemię, a Król opadł na krzesło, trzymając się za pierś. Zabójca i drugi gwardzista wyminęli władcę i rzucili się na pomoc trzeciemu, który przy drzwiach szamotał się z ostatnim, czwartym strażnikiem, najwyraźniej nie wmieszanym w zamach. Gdy poderżnęli mu gardło, jeden z nich odwrócił się do oszołomionej elfki, zdejmując hełm i spluwając na ziemię.
- Zdrajczyni – warknął, zakładając z powrotem hełm, po czym rzucił do swoich kolegów: - Zostawmy ją na pastwę Thalmoru.
Pchnęli drzwi i wybiegli z gabinetu, zostawiając Neafel samą. Bosmerka spojrzała ostatni raz na umierającego Króla i również wybiegła z komnaty, zdając sobie sprawę, w jak beznadziejnej sytuacji się znajduje. Zabrała swoją broń pozostawioną na stoliku za drzwiami i ruszyła do Sali Tronowej, a stamtąd zbiegła schodami w kierunku wyjścia. Ta część Pałacu była, o dziwo, pusta, chociaż z drugiego skrzydła dochodziły odgłosy walki.
Nie zatrzymując się staranowała frontowe drzwi i wypadła na dziedziniec. Zataczając się, wskoczyła w pobliskie krzaki i kryjąc się w nich pokonała część drogi. Zwolniła na chwilę, nie wiedząc, jak poradzić sobie ze strażnikami przy bramie. Nie chciała ich zabić, ale nie chciała także zostać zabita przez nich. Na szczęście problem sam się rozwiązał.
- Słyszysz te krzyki? – zapytał jeden z nich.
- Tak. Ktoś tam walczy! Chodźmy to sprawdzić!
Strażnicy ruszyli szybko w stronę Pałacu, a Neafel przemknęła za ich plecami i puściła się biegiem. Tutaj było już spokojnie – najwyraźniej Motyle postanowiły najpierw przejąć Pałac, a dopiero następnie resztę miasta. Elfka zanurkowała w krzaki, w których spała ostatnio z Sor’tharem. Miał tam na nią czekać.
- Sor’thar, musimy uciekać – powiedziała, widząc drzemiącego Khajiita. Potrząsnęła nim, gdy nie zareagował.
- Sor’thar nie chce tak szybko wyjeżdżać – jęknął zaspany Kot, przeciągając się i drapiąc za uchem.
- Musimy! Zabili Króla, zaraz tu będzie jedna wielka masakra!
To zdanie zupełnie rozbudziło Sor’thara. Szybko wyszedł z krzaków, a w ślad za nim Bosmerka. Spokojnym, ale szybkim krokiem wyszli z Samotni, dotarli do stajni, wskoczyli na konie i pogalopowali w siną dal. Khajiit wykonał te wszystkie czynności bez większych trudności, zaś Neafel z trudem trzymając nerwy na wodzy. Z takim samym trudem trzymała się potem w siodle. Na szczęście wtedy mogła już dać upust emocjom.
- Gdzie jedziemy? – zawołała rozemocjonowana do Sor’thara, przekrzykując tętent kopyt.
- Sor’thar proponuje Wysoką Skałę. Tam nas jeszcze nie znają – dodał z uśmiechem.


12 Zachodzącego Słońca, 206 rok IV Ery
W dniu, w którym to opisuję, w Skyrim trwa kolejna wojna domowa
– tym razem w konflikt zaangażowane jest więcej stronnictw. Oprócz Motyli i Thalmoru, który nieoficjalnie rządził Skyrim w imieniu Króla, walczą również zbuntowane miasta jako niezależna strona konfliktu, każde z osobna. Należą do nich: Falkret zarządzane przez Dunmerów, Helgen jako twierdza Orismerów i Pęknina z Argonianami. Biała Grań, z Jarlem Blagruufem na czele, chce pozostać jak najdłużej neutralna. O dziwo Wichrowy Tron, zamieszkiwany przez Nordów, opowiedział się po stronie Motyli. Według części źródeł, wywołanie wojny domowej było celem Thalmoru, dlatego też, poza pojedynczymi atakami nekromantów, nie udzielają się oni w wojnie.
Obecnie Motylom udało się opanować Samotnię, Wichrowy Tron, Gwiazdę Zaranną i Zimową Twierdzę (za sprawą Akademii i arcymaga J’zargo, który sympatyzuje z Saahni, niepisaną przywódczynią Motyli). Ponadto Motyle utrzymują, że zamordowany Król wcale nie był Smoczym Dziecięciem, jak do tej pory sądzono. Prawdziwy Dovahkiin ponoć znajduje się w-

- Co Neafel pisze? – zapytał Sor’thar, podchodząc do biurka.
- Książkę o obecnej sytuacji w Skyrim – odpowiedziała Bosmerka odkładając pióro.
- Sor’thar ma świetny pomysł. Neafel zostawi książkę i pójdzie z nim do karczmy – wyszczerzył się Khajiit.
- Z tobą zawsze. Tylko nie przesadzaj z kradzieżami, bo nie chcę jeszcze wyjeżdżać – odparła, po czym dodała po chwili zastanowienia: - Chociaż z drugiej strony moglibyśmy się wybrać do Daggerfall.
Sor’thar wziął elfkę pod ramię i wyszli razem z wynajmowanego pokoiku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz